Skocz do zawartości

ku pokrzepieniu


Gość
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Na pana szczęście…

Co dzisiaj będę robił, po co żyję, dlaczego jestem tym kim jestem? Tylko trzy pytania. Kilka wyrazów. Zadane jednak samemu sobie w najmniej odpowiednim momencie zburzyły dotychczasowe wartości, wyobrażenia, wyuczone reakcje.

Od tamtego pamiętnego ranka nic nie jest już tak kolorowe, jak kiedyś. Nawet oczywisty dla każdego kolor trawy. Pewna jest tylko nerwica, wredna jak wesz, pozbawiana skrupułów, atakująca najczulsze miejsca organizmu. Okiełznanie jej jednego objawu, chwilę później wywołuje kolejny: gorszy, podlejszy, bardziej wyrachowany.

Nie jestem narkomanem ani alkoholikiem. Nie byłem molestowany, a rodzina nie jest patologią. Mam 25 lat, tytuł magistra, bardzo dobrze płatną pracę, narzeczoną i satysfakcję z wykonywanej pracy. Dopaść może każdego.

Drugi tydzień wakacji. Organizm odpoczął już po kilkumiesięcznym czasie ciężkiej pracy. Dla psychiatrów to moment sprawdzianu, dla wszystkich innych stan zasłużonego relaksu.

Właśnie wyciszenie organizmu, odreagowanie we współczesnym świecie jest wytyczną zdrowia. Zresztą skąd można o tym wiedzieć? Skąd do jasnej cholery wiedzieć można, że nerwica atakuje organizm przede wszystkim w czasie wyciszenia?

Stan ciągłego stresu wydłuża bowiem jedynie jej eksplozję, czasami latami czeka ta wredna świnia na odpowiedni moment. I nie muszą być to wakacje, wystarczy wieczorne rozluźnienie…

Czy w ogóle może być Ona problemem? Czyż nie sprowadzamy jej wszyscy do ogólnego zdenerwowania, wybuchowości i trzęsących się rąk, czy choćby nawet łamiącego się głosu?

Kto kojarzy tę przypadłość z psychiatrą? A przywołany specjalista? Ulegając stereotypowi stawiam go na straży wariatkowa. Ja, światły człowiek powielam te brednie. I pomylę się.

Jeszcze długo żyć mi przyjdzie z piętnem osoby leczącej się psychiatrycznie. Z piętnem narzuconym przez samego siebie i samemu sobie. Wrzucę bowiem własne ego do worka ze wszystkimi chorymi psychicznie. Sam pozbawię się na długo racjonalnego myślenia, dalekiego od utartych opinii.

Jestem ofiarą i katem zarazem. Już się skreśliłem, przestałem myśleć o lepszym jutrze. Ja, niepoprawny dotąd optymista. Jak mogłem do tego dopuścić?

Podniesione o 10 rano powieki uwolniły źrenice, które szybko wbijają się mimo woli w czerwień stojącej na półce książki. W tej samej chwili dobrze znana mi okładka, staje się obca. Zaraz potem, z pierwszym odczuwalnym mrugnięciem przyszły do głowy te trzy pytania. Głębokie, filozoficzne, odległe, zazwyczaj zadawane przy kawie w kawiarni. Tym razem pozostawione bez odpowiedzi, znanej mi przecież DOTĄD doskonale, doprowadzają do szału. Nastająca pustka z czasem wywołuje lęk przed szaleństwem. Serce bije trzykrotnie szybciej, rośnie ciśnienie, z każdą chwilą temperatura ciała wydaje się przybliżać do setki. Pierwszy zawrót głowy, zaraz za nim drugi. Śmierć staje się bliższa niż nigdy dotąd.

Telefon!!! Wykręcam numer. Z trudem proszę rodziców o pomoc. Jeszcze nie wiem, że początek tego koszmaru jest początkiem nerwicy. I co gorsze, na moje szczęście. Na moje pieprzone szczęście.

Przyjeżdża ojciec. Nie rozumie tego co się ze mną dzieje. Nie on jeden. Jestem w gorszej sytuacji, bo każda próba zrozumienia pęka jak bańka w nicości, doprowadza do obłędu, potęguje stan otępienia.

Jestem za głupi na udzielenie sobie odpowiedzi. Brakuje danych, które dotąd wystarczały na egzystencję. Ataki wzmagają się na sile z każdą kolejną sekundą myślenia..

Oto wszystko sprowadza się do objawów wegetatywnych. Najgorsze przede mną. Najzwyklejsze jak się okaże przyspieszone bicia serca, wspomniane zawroty, podwyższone ciśnienie, drętwienia kończyn, zwykłe napięcie będzie niczym w porównaniu ze strachem przed schizofrenią, przed strachem przed życiem, przed pomysłem na samego siebie.

Póki co identyfikuje mój stan z nieokreśloną jeszcze przez samego siebie chorobą psychiczną. Myśli o niej z czasem doprowadzają do wymiotów. Przez cały tydzień wszystko co zjem ląduje w przydomowym szambie. Przy okazji wyzbywam się pewności siebie, wypluwam powoli samego siebie, z każdym szarpnięciem czuję, że tracę poczucie rzeczywistości. Bo jak inaczej nazwać strach dopadający mnie kilka metrów za drzwiami mojego mieszkania?

Nie jestem w stanie jechać samochodem, iść po papierosy, zakupy. Wracam po przejściu kilkunastu metrów. Boję się omdlenia, utraty kontroli, utraty świadomości, zaniku pamięci. Zaczynam bać się wszystkiego. Dom staje się twierdzą. A i w nim nie jest dobrze. Samotność przeraża. Szukam wentylów bezpieczeństwa – działającego telefonu, obecności sąsiadów, dostępu do Internetu. Zasypiam po wyjściu rodziców, wstaję na kilka minut przed ich powrotem. Sam się dobijam, nie potrafię już ze sobą rozmawiać.

Zresztą wszystkie tym podobne próby wewnętrznego dialogu doprowadzają do szału.

Ktoś zapyta o jakim lęku mowa. Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć. Jest straszny, dopada twój umysł i trzęsie nim tak długo, że przestajesz myśleć racjonalnie. Boisz się rzeczy, które dotąd nie były żadnym problemem. A potem przychodzi lęk przed lękiem. I co gorsza ten nadchodzi.

Przestajesz funkcjonować bez pomocy osób trzecich. Zawsze ktoś musi być przy tobie, musisz być czymś zajęty. Ale i tak myśl wróci, paraliżując nogi, ręce, myślenie. Irracjonalny lęk zaczyna być twoim życiowym towarzyszem, staje się partnerem

Wizyta u internisty zmienia niewiele. Jest jednak nadzieja. To nadczynność tarczycy bądź zazwyczaj towarzyszące tym podobnym objawom wrzody. Chwila ulżenia. Nie będzie żle.

Niestety, kolejne specjalistyczne wyniki wykluczają wszystkie przyziemne choroby. W tej chwili wydaje mi się, że rak byłby wyjściem. Byłby tak potrzebnym mi wytłumaczeniem, byłby czymś zidentyfikowanym, strasznym, ale znanym. Miałbym na coś zrzucić winę, przestałbym obwiniać samego siebie. Określiłby kierunek leczenia, tak w tym momencie mi potrzebnego.

Nie znałem tego uczucia. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że świetne wyniki są dla niego problemem, to wyśmiałbym go bez dwóch zdań. Wszyscy znamy to uczucie, kiedy po kilkunastu latach palenia przychodzi zrobić nam prześwietlenie płuc, bądź po upojnych studenckich nocach czekać na wyniki krwi.

Oddychamy z ulgą, gdy wszystko z nami w porządku. Czas oczekiwania jest jednak gehenną.

I taką właśnie gehenną jest bycie zdrowym. Nie ma nic gorszego jak brak diagnozy przy objawach paraliżujących całe twoje dotychczasowe życie. TK głowy, EEG mózgu i jeden Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze pozbawia złudzeń na diagnozę, utwierdza w chorobie psychicznej.

Ktoś z rodziny wspomina o nerwicy. Boże, ile dałbym aby tylko taki wyrok usłyszeć. Nie wiem na co się porywam. Pora na neurologa. Nie ma mowy o SM. Na pana szczęście to tylko nerwica. – słyszę. Przepisuje lekarstwo i prosi następnego pacjenta. Na do widzenia słyszę jakby z oddali radę o wizycie u psychologa. Nie, nie trzeba. Dam radę. Nie takie rzeczy w życiu pokonywałem.

Błędne rozumowanie. Jedno z wielu. Na kolejny tydzień myśl o nerwicy pozwala normalnie funkcjonować. Powoli panuję nad biciem serca, zawrotami głowy i drętwieniem kończyn. Poprawie stanu zdrowia pomaga wytłumaczenie tego wszystkiego nerwicą. Nie wystarcza na długo. Powraca ta sama walka z myślami o zwariowaniu. To pięta achillesowa. Pracuję głową. Boję się utraty kontroli nad sobą, boję się bycia roślinką.

Napady paniki nie ustępują. Wręcz przeciwnie, nabierają na sile, przekonują o nienormalności sytuacji. Pytam mamy, czy szaleję. Wreszcie otoczenie dojrzewa do przekonania mnie na wizytę u psychiatry. Kolejne tydzień wariactw. Nie pójdę. Dlaczego? Bo tam chodzą chorzy psychicznie. Jeżeli pójdę raz, będę przed samym sobą słaby i chory a przed osobami trzecimi nienormalny, gorszy.

Wróciły wymioty Stoję przed lustrem i myślę o szpitalu dla psychicznie chorych, za każdym razem kończąc w ubikacji. Z muszlą klozetową jesteśmy już na ty. Znudzony jej towarzystwem postanawiam iść do specjalisty. Tylko po to, by upewnić się, czy to aby na pewno nie jest choroba psychiczna.

Zaraz na wejściu mówię o trzech pytaniach. Lekarz ściągając swoje duże i ciężkie okulary, pyta mnie i co z tego? Czym złym są takie pytania? Oniemiałem. On ma rację! Ale dlaczego tak reaguję, czy jestem chory psychicznie? Nie, jest pan zdrowy. To nerwica. Przejdzie z czasem.

Na kolejno zadawane pytania nie słyszę odpowiedzi, są nieważne. Ważna była tylko odpowiedź na nurtujące mnie dotąd pytanie. Cieszę się jak małe dziecko.

Przepisane przez neurologa i podtrzymane przez psychiatrę lekarstwa zaczynają działać. Negatywnie. Stan roztrzęsienia nasila się każdego ranka. Nie potrafię myśleć o niczym innym. Każde otwarcie powiek przywołuje myśl o nerwicy. Napady lęku nie ustępują. Coraz częściej pytam się siebie, po co żyję. Boję się śmierci. Patrzę na mijających mnie ludzi i nie wiem po co idą, skoro i tak kiedyś umrą, po co się tak męczą, do czego dążą? To okropne poddawanie w wątpliwość rzeczy oczywistych staje się utopią.

Wreszcie dopada myśl o schizofrenii. Jej teoria odbiega od tej książkowej, ale podszyta strachem i niewiedzą staje się realna. Na długo dobija. Tak wymyślna teorii wydaje się być nie do podważenia. Oto wyobrażam sobie, że leżę gdzieś w szpitalu dla psychiczne chorych. Mamy schizofrenię.

Cały ten otaczający mnie świat jest wymysłem 70 letniego schizofrenika. Co będzie jeśli to wszystko minie, że ktoś poda mi jakieś lekarstwo i utworzony świat zniknie. Obudzę się gdzieś może w Polsce w starczym wieku. Koszmar. Wszystko mi znane przestanie istnieć. A co jeżeli to prawda? Ktoś powie, że psychiatra wyprowadzi mnie z błędu.

Zakładając, że świat jest wymysłem schizofrenika, to i lekarz jest częścią tego nieistniejącego świata. Schizofrenia nie chce bym ją odkrył, kpi ze mnie mówiąc ustami lekarza. Mówi, że nic mi nie jest. Trans trwa. Uczucie deja vu? Może to niedoskonałość schizofrenii, gdzieś w toku ewolucji wyimaginowanego przez nią świata przyszło się jej pomylić, wygenerować coś co już było.

Na długo ulegałem tej myśli. Do dzisiaj boję się, że może być prawdą.

Szaleję. Dopadam internetowe fora w poszukiwaniu podobnych do mnie osób. Są. Jest ich setki, tysiące. Zadają sobie te same pytania. Anonimowo nie wstydzą się mówić o swoich lękach. Z czasem poznaję lekarzy, studentów, managerów, kierowników dużych firm, którzy tkwią w wirtualnym świecie, wołają o pomoc, boją się rzeczywistego wyśmiania.

Tkwią tutaj i upieprzają się. Bo pani Zosia nie wychodzi z domu szósty rok, a pan Kaziu jak się bał tak boi się dalej. Witek rzucił pracę, Sandrę z niej wyrzucono. I nie pomagają leki, psychiatrzy. Są i tacy, którzy nerwicę lękową hodują w sobie latami. Dopiero teraz wychodzą do ludzi, zaczynają myśleć. Podejmują leczenie.

Dlaczego większość jest tutaj, w Internecie, a nie w poradniach zdrowia psychicznego? Bo jest ich mało, nikt nie trąbi o złośliwej nerwicy i jej objawach. A te są tak irracjonalne, że w najlepszym razie osoba nimi dotknięta zostanie odrzucona przez otoczenie, wyśmiana, a w skrajnych przypadkach nazwana psycholem. Bo nikt nie rozumie.

Do tego ta ciągła myśl o byciu gorszym, obwinianie się doprowadza do skrajnego zaniżenia swej samooceny. Wszystkie dotychczasowe sukcesy przestają być ważne, nie podtrzymują już na duchu, nie są argumentem do dalszej, ciężkiej pracy.

W internecie chorzy upewniają się, że to nerwica. Piszą o samobójczych próbach, rozstaniach z powodu nerwic, wstydzie i odrzuceniu przez znajomych. Ze szczegółami opisują odejście z życia towarzyskiego, ze strachu. Pozostają wspomnienia i pytania bez odpowiedzi. Piszą o lekarzach na darmo faszerujących ich lekarstwami. Piszą, bo nigdy nie odważą się mówić głośno.

Dzięki Bogu nie wszyscy. Mój psychiatra zabronił mi czytania tych wpisów, kupowania książek. Przychodziłem do niego zdołowany. Bałem i boję się nadal, że tak jak Monika za 15 lat dalej odwiedzać będę mojego terapeutę i mówił sobie, że to już niedługo. Że przejdzie. Dziś wiem, że nie przejdzie na pewno samo. Albo się jej pozbędę, albo jak Witek ugrzęznę w internetowym padole łez.

Boję się, że z nerwicy lękowej wpadnę w nerwicę natręctw czy hipochondrię i pozostanę w tym stanie kilka dobrych lat, doprowadzając się do depresji, samobójstwa.

Z nerwicy nie można wyjść samemu. Wzięcie się w garść nie jest w tym przypadku złotym środkiem. Gro chorych nie mówi o swoich dolegliwościach nawet najbliższym. Tkwią w bezsensie, jak ognia unikając stresujących sytuacji.

Potrzebna jest akceptacja i zrozumienie najbliższych. Ci ostatni nie mogą mówić, że to przejdzie, że to chwilowe wymysły dziecka, partnera czy rodzica.

Potrzebny jest przy tym kontakt z psychiatrą, jak najszybszy. Tylko on jest tu osobą obiektywną, potrafiącą wyłapać błędne rozumowanie, wewnętrzny konflikt wywołujący nerwicę. To duży problem.

Prywatne wizyty są drogie, do państwowego specjalisty czeka się zaś często miesiącami, by ten podjął wreszcie leczenie niejednokrotnie sprowadzając je do godzinnego spotkania raz w miesiącu. O wiele lepiej wygląda sprawa terapii grupowych, ale nie wszyscy chcą się uzewnętrzniać na forum.

Dopiero od kilku miesięcy pracuję nad sobą. Jest ciężko, po trzech miesiącach dalej nie zostaję sam w domu, ale jest dużo lepiej. Czy pracuję? Tak, ale nigdy nie powiem swojemu szefowi o nerwicy, o lękach. Wylałby mi na zbity pysk. I nie dziwię mu się. Gdybym tego nie przechodził postąpiłbym podobnie. Bałbym się, że pracownik oszaleje, zrobi głupstwa. Jest inaczej, ale skąd on ma to wiedzieć?

Dojrzałem do tego, by w nerwicy doszukiwać się sensu. Inaczej patrzę na świat, zauważam rzeczy obok których przechodziłem dotąd obojętnie, naprawiam swoje złe postawy. Staję się innym człowiekiem. Nie byłem zły, ale nie umiałem patrzeć. Uświadomiłem sobie, że żyję a nie egzystuję, że pieniądz nie jest najważniejszy. Że nie jestem herosem, że nigdy wszystko nie będzie idealne, że jest miłość a nie przyzwyczajenie.

Powoli przestaję się wnerwiać się na innych kierowców, kasjerki w hipermarkecie i współpracowników. To straszne przewartościować swoje życie, ale mimo poczucia zmarnowania minionych lat, wierzę, że warto. Będę mądrzejszy, mocniejszy. Już jestem. Przeszedłbym to życie bezpłciowo, tak jak wielu innych. Praca, praca, praca. Zrozumiałem wiele, choć walczyć muszę nadal.

Nie miejsce tu pisać o wszystkim, ale warto wspomnieć o jednym: nauczyłem się uczestniczyć a nie tylko patrzeć. A więc mam to pieprzone szczęście. Na moje szczęście!!!

P.S. Dziękuję rodzicom, narzeczonej i Panu od wariatów. Dzięki Wam odnalazłem szczęście.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 miesięcy temu...

Wiem, o czym autor napisał. Gdyby każdy człowiek to przeszedł to ten świat byłby normalny. Z tego sie wychodzi. Szczęśliwe życie :) Ja tyle szczescia nie mialem, bo mnie nikt nie rozumial, ale wiem o wielu biednych ludziach takich jak ja, dla ktorych jedyna terapia sa fora. Mam nadzieje, ze ta historia uswiadomi im, ze warto sie leczyc. Bo to nie jest choroba psychiczna!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

nie wiem czy to dobre miejsce na opisywanie swoich problemów,ale nie mam komu o nich opowiedzieć.Mój mąż mnie nie rozumie.Zawsze mówi wszystko będzie dobrze i na tym sie kończy...Nie wiem kiedy do tego doszło,że stałam się taka nieporadna. swój problem zaczęłam dostrzegać kilka lat temu po niezdanej, pisemnej maturze. Na ustną już nie poszłam w ogóle. A byłam dobrą uczennicą, wszyscy byli zdziwieni moim zachowaniem, ja też.Potem całymi godzinami ryczałam w poduszkę.Umawiałam sie na rozmowy o pracę,ale zawsze przed wyjściem coś się ze mną działo.Robiło mi się słabo, nogi mi miękły, kilka razy w takich sytuacjach mdlałam. Albo stałam wyszykowana przed lustrem i zaczęłam płakać...Kilka razy urząd pracy skreślał mnie z listy bezrobotnych bo nie przychodziłam na umówione spotkania...

Lata mijają,a ja nadal czuję taką niemoc. Po drodze wyszłam za mąż i urodziłam dziecko,ale nic się nie zmieniło.Cały czas myślę o niezdanej maturze, o tym jaka jestem beznadziejna, nic nie potrafię, sama nie umiem nic załatwić w urzędach, nie mam znajomych.Siedzę w domu i marnuje sobie życie i nie potrafię nic zmienić.Czasami myślę,że nie powinnam w ogóle się urodzić,a teraz sama mam dziecko...Kiedyś Zuzia zapyta dlaczego mama ciągle płacze i zawsze siedzi w domu...m

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 rok później...
  • 6 lat później...
O 20.09.2007 at 00:29, Guest napisał:

Drugi tydzień wakacji. Organizm odpoczął już po kilkumiesięcznym czasie ciężkiej pracy.

O Boże, miał 25 latek za krótki urlop i tak się rozłożył ? Taką epopeję tu napisał ? skoro skończył studia, podjął pracę, znalazł dziewczynę i wszystko ok to ...miał prawo być zmęczony i wziąć ze 3 miesiące urlopu. Gdyby to był mój syn dałabym mu na to, bo zasłużył.

    Dobrze, że  po ciężkiej i zapewne kosztownej terapii napisał, że

O 20.09.2007 at 00:29, Guest napisał:

nauczyłem się uczestniczyć a nie tylko patrzeć

Nłie zawsze wszystko musi być gładko.  I wszyscy dżwigamy swoje krzyże. A najgorzej zacząć o sobie tylko myśłeć i tak dogłębnie się analizować.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O 16.06.2008 at 14:33, Gość mona napisał:

nie wiem czy to dobre miejsce na opisywanie swoich problemów,ale nie mam komu o nich opowiedzieć.Mój mąż mnie nie rozumie.Zawsze mówi wszystko będzie dobrze i na tym sie kończy...Nie wiem kiedy do tego doszło,że stałam się taka nieporadna. swój problem zaczęłam dostrzegać kilka lat temu po niezdanej, pisemnej maturze. Na ustną już nie poszłam w ogóle. A byłam dobrą uczennicą, wszyscy byli zdziwieni moim zachowaniem, ja też.Potem całymi godzinami ryczałam w poduszkę.Umawiałam sie na rozmowy o pracę,ale zawsze przed wyjściem coś się ze mną działo.Robiło mi się słabo, nogi mi miękły, kilka razy w takich sytuacjach mdlałam. Albo stałam wyszykowana przed lustrem i zaczęłam płakać...Kilka razy urząd pracy skreślał mnie z listy bezrobotnych bo nie przychodziłam na umówione spotkania...

Lata mijają,a ja nadal czuję taką niemoc. Po drodze wyszłam za mąż i urodziłam dziecko,ale nic się nie zmieniło.Cały czas myślę o niezdanej maturze, o tym jaka jestem beznadziejna, nic nie potrafię, sama nie umiem nic załatwić w urzędach, nie mam znajomych.Siedzę w domu i marnuje sobie życie i nie potrafię nic zmienić.Czasami myślę,że nie powinnam w ogóle się urodzić,a teraz sama mam dziecko...Kiedyś Zuzia zapyta dlaczego mama ciągle płacze i zawsze siedzi w domu...m

W dzisiejszych czasach są roczne szkoły przygotowujące do matury. Wszystko przed Tobą. Głowa do góry, jak sama napisałaś, że dobrze się uczyłaś, zatem to było chwilowe załamanie z powodu egzaminów w tak krótkim czasie. Ja również po maturze czułam się wypalona, ponieważ jeszcze doszła zmiana dotychczasowego funkcjonowania. Nie szłam po maturze na studia mimo, że świadectwo z czerwonym paskiem miałam, ponieważ musiałam szukać pracy i wiać z domu. Wtedy nie wiedziałam, że mogłam rodziców o alimenty podać, byłam mega zastraszona. Mona dajesz radę w pracy, z domem i dasz radę z maturą lub spokojnie można skończyć szkołę zawodową. Niektóre zawody są nawet za darmo.

17523437_1372759072767435_7999464538280328092_n.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 lat później...
W dniu 2.04.2017 o 14:59, Serenity napisał(a):

O Boże, miał 25 latek za krótki urlop i tak się rozłożył ? Taką epopeję tu napisał ? skoro skończył studia, podjął pracę, znalazł dziewczynę i wszystko ok to ...miał prawo być zmęczony i wziąć ze 3 miesiące urlopu. Gdyby to był mój syn dałabym mu na to, bo zasłużył.

    Dobrze, że  po ciężkiej i zapewne kosztownej terapii napisał, że

ooooo pani wszystko wiedząca już oceniła.

Przez takich ludzi jak ty inni wstydzą się przyznać do depresji czy nerwicy bo jedyne co Polka potrafi to opluć, wyśmiać i jeszcze zakopać. 

Być może kiedyś zrozumiesz czego ci nie życzę!

Przechodziłam przez to piekło 2 razy w życiu a pierwszy raz też w młodym wieku, bo to co u kogo siedzi w głowie i czego doświadczył nie wiesz i nie masz prawa oceniać. W ludziach siedzą rzeczy nieuświadomione, które odkrywają na terapiach ale opluci przez ciebie mogą tam nie trafić. 

:(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"To nieszczęście, że ludzie o różnych poglądach przestali ze sobą rozmawiać, a dziś po prostu już nie potrafią ze sobą rozmawiać.
Jeśli nie nauczymy się tej sztuki na nowo, będziemy tylko się wzajemnie obrażać, wyśmiewać, banować, wykluczać, ostracyzować - rozbijemy się o ścianę."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij



O nas

Forum Opiekunkaradzi.pl służy Opiekunom osób starszych już 8 rok. W tym czasie napisali oni (Wy) 356 tysięcy postów w blisko 49 tysiącach tematach, tworzą ogromne kompendium praktycznej wiedzy o pracy w opiece w Niemczech i Szwajcarii. To przy wsparciu Społeczności forum powstały Stelomierze, Rankingi opinii, Mapa Opiekunów i pierwszy w branży opiekuńczej multiFormularz, pozwalający aplikować jednym kliknięciem do wielu agencji na raz, będacy uzupełnieniem działu pracy, w którym oferty pracy w Niemczech, Szwajcarii, Austrii i we Włoszech publikuje ponad 50 sprawdzonych i polecanych firm i agencji pracy. 

logo-opiekunka1.png
Wszelkie prawa zastrzeżone 2015-2023 Opiekunkaradzi.pl 

Polityka prywatności i cookies  |  Regulamin Kontakt  |  Reklama i HR - cennik

×
×
  • Dodaj nową pozycję...