No dobra. Przerwa była, a teraz czas na kolejną bajkę Kwiaty czarnego bzu, mało znane, niedoceniane, a wspaniałe do przyrządzania na wiele sposobów. Taki rarytasek kulinarny, naturalne lekarstwo, wspomagacz układu odpornościowego i pyszność nad pysznościami... Tym razem będzie o syropie z kwiatów czarnego bzu. Niestety musimy poczekać do wiosny, aż krzewy i drzewa bzu czarnego zaczną kwitnąć. Przed wypadem na zbiór zaopatrujemy się w cytryny, jakieś 5-6 sztuk i sparzamy je. I niech sobie czekają. I jedziemy/idziemy na wycieczkę. Zbieramy sobie na łonie natury, w suchy i słoneczny dzionek, z dala od cywilizacji, na odludnych terenach, coby kwiatki bez zanieczyszczeń benzynowych były. I tak uzbrojeni w zwykłe nożyczki obcinamy dojrzałe, rozkwitnięte baldachy. Dość spory koszyczek napełnić należy, jakieś 200-300 sztuk, coby syropku na całą zimę i dla całej rodziny starczyło Po powrocie do domu delikatnie ( nie wysypujemy, tylko przekładamy aby jak najmniej drogocennego pyłku stracić) rozkładamy na jakimś prześcieradle, albo gazetach celem ułatwienia sobie pracy, czyli żyjątka wszelakie mają drogę wolną, wędrują sobie gdzie chcą, byle dalej od naszych kwiatków. Nie płuczemy baldachów. Zasiadamy wygodnie, przed sobą umieszczając jakieś olbrzymie naczynie, w którym będziemy syrop macerować, i znowu nożyczki w rączki bierzemy. Nad naczyniem cząstkujemy/obcinamy kwiaty, aby jak najmniej zielonych gałązek pozostawić ( im krócej przy kwiatkach, tym lepiej). No i najgorsza część pracy za nami. Teraz już z górki. Kroimy uprzednio przygotowane cytryny na dogodne dla nas części i wrzucamy na kwiatki. Gotujemy 4 litry wody z 4 kilogramami cukru i zalewamy syropem nasze kwiaty z cytryną. Przykrywamy naczynie lnianą ściereczką, stawiamy w jakimś niezbyt słonecznym i niezbyt ciepłym miejscu ( piwnica, garaż) i przez jakieś 3-4 dni codziennie mieszamy w naszym naczyniu. Jeśli pojawi się szum, to nastaw nadaje się tylko na nalewkę!!! Po tych paru dniach przygotowujemy kolejne naczynie, na nim stawiamy największy durszlak jaki mamy, na to gazę, albo pieluchę tetrową, albo cienką lnianą ściereczkę i zlewamy nastaw. Ja robię to w paru częściach, bo kwiatki z cytryną trzeba bardzo dokładnie odcisnąć, aby jak najwięcej syropu odzyskać. Dokładnie odciśniętą masę wyrzucamy. Przygotowujemy butelki bądź słoiki. Zagotowujemy syrop ( ale nie na pełen gaz, musi delikatnie w końcowej fazie pyrkotać) i takim bardzo gorącym,prawie wrzącym zalewamy przygotowane naczynka. Odwracamy do góry dnem i voila!!! Lekarstwo gotowe!!! Latem syrop podany z wodą , kostkami lodu i listkiem mięty napój cudownie orzeźwia, a zimą, z herbatką, wzmacnia nas do walki z wirusami i bakteriami. A w pozostałe pory roku jest cudownym dodatkiem do czegokolwiek chcemy. I koniec kolejnej bajki