olka
SpołecznośćOsiągnięcia olka
-
Proszę przeczytaj całego posta a czytając słowo GEJ zmień na lesbijka!! Pozdrawiam.
-
Tym co przeczytałam,jestem poirytowana.Więc napiszę pare słów o nietolerancji. Dożyliśmy czasów, w których człowiek używający swego wyposażenia w sposób zgodny z naturą, podziałem płci i biologicznymi prawami prokreacji, jest uważany za zubożałego, uszkodzonego, ograniczonego. I niech nikt mi nie wmawia, że z gejami wszystko jest ok. Czy naprawdę tak trudno zauważyć, że o pojmowaniu moralności decyduje moda i propaganda a nie obiektywizm?Ale przypomnę, że wrzaski o GEJACH to bardzo młoda historia. Do niedawna standardem było uznawanie homoseksualizmu za nieprawidłowość. Nadal istnieje grupa specjalistów, którzy uważają homoseksualizm za zboczenie, tylko stali się oni od kilku lat nietolerowaną mniejszością. Mam coraz silniejsze wrażenie, że modna tolerancja nie wynika z szacunku dla odmienności, tylko ze strachu. Jest to myślenie w stylu „Pozwalajcie mi na wszystko. Przecież ja wam też pozwalam”. Każde postawienie zakazu moralnego może się skończyć identyczną reakcją – więc z dbałości o swoją wygodę i z obawy przed zakazami ludzie zaczynają tolerować wszystko, oczekując tego samego wobec siebie. Do dziś w warsztatach wiszą ostrzegawcze tabliczki w stylu: „Nie wbijaj gwoździ śrubokrętem”. Czemu? ? ? Bo nie do tego służy, zamiast wbić gwóźdź, namachasz się i rozwalisz rękę. Proste? To mam propozycję dla homoseksualistów. Niech spróbują spłodzić sobie dziecko. Może wtedy odkryją znienacka, że wbijanie gwoździ śrubokrętem jest nieprawidłowością, nawet gdyby komuś sprawiało perwersyjną przyjemność. Każdy sprzęt ma swoje przeznaczenie, to proste jak erekcja. Używasz inaczej – używasz źle. Kropka. Więc w czym rzecz? Że ta dewiacja jest uwarunkowana biologicznie? Genetycznie? A to takie wielkie odkrycie, że choroba może mieć podłoże genetyczne? I czy to już powód, żeby się nie leczyć? Być może część homo rodzi się już z taką skłonnością. Człowiek rodzi się z różnymi chorobami, stany maniakalne bywają też wrodzone i do tego bywają przyjemne dla chorego. I co z tego? Leczy się, bo to choroba. Nabyta, czy wrodzona – wciąż choroba. Więc cóż jeszcze? Że u zwierząt też się zdarza? Jasne, zdarza się, tak samo jak nowotwory, kazirodztwo, samookaleczenia. Koniecznie musimy chorować na to samo, co orangutan w zoo? Łącznie z homoseksualizmem? Więc? Że to zwykła odmienność jak kolor oczu? Są odmienności zdrowe i odmienności chore, nikt nie odmawia leczenia paralitykom czy gruźlikom tłumacząc, że to przecież tylko piękna różnorodność świata. I nie opowiadajcie, że geje przecież nikomu nie robią krzywdy, że to ich prywatna sprawa. Chorzy na astmę robią mniej krzywdy otoczeniu, niż homoseksualiści, to jednak nie powód, żeby ich nie leczyć. Brak akceptacji homoseksualizmu jest objawem zdrowia a nie choroby. Mam jednak złą wiadomość. Gejowata moda nie osiągnęła jeszcze punktu szczytowania, to znaczy histeria homo będzie się rozrastać, bagno moralne zagarnia coraz większą przestrzeń, a końca nie widać. Powtórzę więc to, co coraz częściej pojawia się w różnych opiniach – mam dosyć wiecznego ględzenia o gejach i lesbijkach, wypowiedzi naukowców (produktów epoki) o seksualności, tolerancji i różnorodności, wiecznych nieproszonych kontaktów z gejami dumnymi ze swojej dziwaczności, wulgarnymi, obnoszącymi się ze swoją dewiacją, podrywającymi mnie, wrzasku urządzanego w mediach i przypisywaniu fobii zdrowym seksualnie ludziom. To Wy geje i lesbijki jesteście chorzy, szanuję Was dopóki leczycie się i szczerze walczycie ze swoją chorobą, pomagam jak mogę, ale nie infekujcie świata. Nie twierdze że nienawidze tych ludzi nie przejawiam agresji i potepienia. Mówię tylko: Leczcie się a jeśli nie chcecie, to się odczepcie. A jeśli i to zbyt wiele, to ok. Nazywajcie mnie chorą, to Wasza nietolerancja, Wasza heterofobia, brak szacunku dla inności, manipulacja i agresja.
-
Droga cegiełko. Piszesz tu o swoich odczuciach-uczuciach jakie zostały ci wyrządzone przez SJ, choć z mojego śledzenia twych wypowiedzi jestem skłonna stwierdzić że sama się do tego przyczyniłaś. Kiedy zostałaś SJ zapewne byłaś szczęśliwa(domyślam się że nie była to nie przemyślana decyzja) byłaś tym zafascynowana do tego stopnia że wciągnełaś w to swoje dzieci. Zapewne też w tej religii nie byłaś przez parę miesięcy,tylko jakiś dłuży okres.Nawet wspomniałaś że parę lat ! Dlatego Cały czas zastanawiam się do kogo tak naprawdę masz żal ? Nie wiem (bo też nie zdradziłaś nam,dlaczego juz nie jesteś SJ ) moje przypuszczenia mogą być jedne,ale....to są moje przypuszczenia,do których po twych wypowiedziach mam prawo wyciągnąć jakieś wnioski,lecz moje przypuszczenia zostaną moimi przypuszczeniami. Ale "bardzo" Cię proszę,przemyśl to o czym piszesz. Wychodząc z jednej religii wchodząc w drugą podjełaś decyzje że poprzednia twoja religia była zła (bo jeśli nie,to dlaczego było ja zmieniać? ) Troszkę pobyłaś SJ i po jakimś czasie znów podjełaś decyzje że to też nie ta religia. Bo chyba poznając religię SJ poznałaś od razu zasady które na co dzień starają się wprowadzić w czyn ?! Nie wiem,czy tą religie przyjełaś pod wpływem emocji,czy pod jakimś innym wpływem o którym za bardzo nie chcesz tu pisać. czytając co piszesz,myśle że chyba często podejmujesz swoje decyzje pod wpływem emocji,dlatego też może masz poważniejszy problem z sobą niż może ci się to wydawać , może za cytuję Tu kilka twoich wypowiedzi . Jeśli to nie było to? To czyż,żeby to stwierdzić trzeba było poświęcić aż tyle lat ? By się przkonać że Swiadkowie Jehowy to sekta zajeło ci to kilka lat, ale by przekonać się że katolicyzm to PRAWDZIWA religia,wystarczyły ci tylko 2 tygodnie ??? Zostawię to do interpretacji forumowiczów. Nie wspomniałaś Tu dlaczego już nie jesteś SJ ? ale też uważam że masz pełne prawo o tym nie pisać,ale jeśli wspomina się o czymś takim jak : To dlaczego nie wspomnieć,o tym dlaczego twoja rodzina przestała sie z tobą kontaktować ? Osobiście wiem że SJ przestrzegają wszystkich praw Bożych z PS i "starają" się ich trzymać.Słowo Boże zakazuje chrześcijanom utrzymywania kontaktów i przyjaźnienia się z osobą wykluczoną ze zboru: ‛Przestańcie się zadawać z każdym, kto jest any bratem, a jest rozpustnikiem albo chciwcem, albo bałwochwalcą, albo człowiekiem rzucającym obelgi, albo pijakiem, albo zdziercą — żebyście z takim nawet nie jadali. Usuńcie niegodziwego spośród siebie’ (1 Kor. 5:11, 13) (jak w tych słowach można nadużyć interpretacji ?) Nie ujawniając tu dlaczego już nie jesteś SJ chcesz innym ludziom tu na forum powiedzieć że mogą przypuszczać iż byłaś jedną z takich osób ? Myśle że twoje wyznania nie do takiego myślenia miały wzbudzić forumowiczów ?! Nie zostawiaj domysłów innym !!! Lecz nadal "ŚMIEM" twierdzić że jesteś człowiekiem który działa pod wpływem emocji. Bo dlaczego piszesz: Tylko czy ta WOLNOŚĆ uszczęśliwiła cie aż do tego stopnia że piszesz : aczkolwiek zaraz zaznaczasz że : Czyż kościółek do którego zachodzić w swych okolicach,nie należy do religii która opowiada w mediach coś,co podburza i denerwuje swych wiernych ? Czyż jesteś pewna że: wychodząc z jednej sekty wchodzisz w druga (gdzie znów poświęcasz jej swoich kilka lat życia ) a po czasie uciekasz z niej że znów nie wpadłaś w sidło sekty ?Czym są kierowane twe,błędne życiowe kroki Czyż można to nazwać głodem duchowym ? Może i tak ! Lecz miliony ludzi co dzień podejmuje różnorakie decyzje i często są odpowiedzialni niejako,za nie sami. Także i twoja droga życiową usłana jest różnymi decyzjami które często zmieniasz a skutki takiego podjęcia często okazują sie bolesne. Dlatego to co teraz przechodzisz i odczuwasz jest to dla ciebie ciężkie Tym bardziej że przechodzisz to w swej rodzinie. Ale tak naprawdę pomyśl,dlaczego twoje dzieci aż tak cię traktują ? co sie wydarzyło....? wież tylko ty,one i może osoby trzecie.... my tego nie wiemy-my tylko możemy przypuszczać. Ale nie pozwól by osoby tu zaglądające miały o tobie nieczyste zdanie,kiedy czytają twe zmienne posty : Nie wiem czyż aż tak jesteś SPRAWIEDLIWA wobec swoich dzieci ?!
-
CO TO jest „wiara"? Najpełniejszą definicję lub raczej opis tego znajdujemy w jedenastym rozdziale księgi biblijnej, jaką jest List do Hebrajczyków. Czytamy tam: „Wiara jest to zapewnione oczekiwanie rzeczy spodziewanych, widomy przejaw rzeczywistości istniejących, choć ich się nie ogląda”. — Hebr. 11:1. Zwrot: „zapewnione oczekiwanie”, jest tłumaczeniem greckiego terminu oznaczającego dosłownie „podtrzymywanie” (Międzywierszowy Przekład Królestwa). Używa się go na określenie podstawy, fundamentu, bazy, cokołu, a także zaufania, istotnej natury i rzeczywistego istnienia w przeciwstawieniu do czegoś nierealnego lub urojonego. Jezus powiedział do pewnej Samarytanki: „Duchem jest Bóg, a ci, którzy go czczą, winni Mu cześć oddawać w duchu i w prawdzie”, a nie według baśni lub własnych pomysłów (Jana 4:24, Db). Pisarz Listu do Hebrajczyków oświadczył również, że wiara to „widomy przejaw rzeczywistości istniejących, choć ich się nie ogląda”. Wiara skłania więc człowieka do takiego postępowania, jak gdyby to, co niewidzialne, było rzeczywistością, jakby na to patrzył. Dzieje się tak dlatego, że te rzeczy naprawdę istnieją, a ten, kto szczerze wierzy, wie o tym, chociaż tymczasem pozostają niewidoczne. Czasem bywa nazywane „wiarą” coś, co nie opiera się na rzeczywistości; w istocie nie jest to wiara, lecz łatwowierność. — Zobacz List do Hebrajczyków 11:27. Wierzysz na przykład, Forumowiczu, że istnieją takie miasta, jak Moskwa czy Pekin, chociaż prawdopodobnie tam jeszcze nie byłeś. Może nawet nigdy nie widziałeś tych miast na zdjęciu. Ale słyszałeś i czytałeś o nich doniesienia prasowe lub widziałeś na mapie, gdzie te miasta leżą. Silna wiara, nie zrodzona tylko z przypuszczeń ani z samej wyobraźni, pozwoli ci bez wahania wsiąść w samolot, by udać się do któregoś z tych miast, gdy uznasz, że trzeba tam pojechać. Będziesz pewien, że po wylądowaniu samolotu spełni się twoja nadzieja na ujrzenie tych miast. Podobnie jeśli masz serdecznego, zaufanego przyjaciela, który cię nigdy nie oszukał, wierzysz temu, co mówi, i to do tego stopnia, że swe postępowanie opierasz na jego słowach jak na filarach — oczywiście dopóki wyraźnie nie zaprzeczają faktom lub dobrze ci znanym cechom jego charakteru. Mnóstwo dawnych przykładów jego prawdomówności służy ci za podstawę wiary. Dla tym dobitniejszego wykazania, czym jest wiara, apostoł używa greckiego słowa, oznaczającego „napomnienie” lub „napominanie”, które różni tłumacze oddali przez „widomy przejaw”, „przeświadczenie”, „dowodzenie” lub przez podobne wyrażenia (Hebr. 11:1; 2 Tym. 3:16; Międzywierszowy Przekład Królestwa, NP, wielotomowy przekład KUL). Kiedy kogoś napominamy, głęboko wnikamy w omawianą sprawę, rozpatrując ją z każdego punktu widzenia. Przedstawiamy związane z nią fakty i silne argumenty, ażeby takim dowodzeniem przekonać słuchacza i rozproszyć choćby najmniejszy cień wątpliwości. Wiara musi się więc opierać na niewątpliwych dowodach. Samo zaangażowanie emocjonalne nie jest wiarą. Wiara musi opierać się na faktach, wcześniejszych przeżyciach lub niezbitym świadectwie, któremu można zaufać. Dopiero wówczas to, w co wierzymy lub czego się spodziewamy, nie rozczaruje nas ALE CZY DO WIARY POTRZEBA PRZEKONUJĄCYCH DOWODÓW ? Aby wierzyć w coś niewidzialnego, potrzebne są dowody pochodzące ze źródeł godnych zaufania. Jeżeli chodzi o istnienie Boga, Stwórcy, takim dowodem jest dzieło stworzenia — zbyt cudowne, żeby ludzie zdołali je w pełni ogarnąć. Obserwujemy życie na ziemi, gdzie różne stworzenia są od siebie uzależnione i sobie nawzajem wręcz niezbędne. Mamy też Biblię, która oznajmia, że to wszystko stworzył Bóg, i wyjaśnia, w jakim celu to zrobił. Mamy więc świadectwo rzeczy stworzonych oraz słowo samego Boga, przekazane nie za pośrednictwem jednego człowieka, ale wielu prawych i wiernych ludzi. Posiadamy również zdolność logicznego myślenia, która podpowiada nam, że stworzenia nigdy nie potrafią w pełni pojąć, jaki jest Stwórca. Kiedy spoglądamy na ogromną przestrzeń materialnego wszechświata, w którym żyjemy, ogarniamy tylko maleńki jego ułamek. Czyż nie jest oczywiste, że Stwórca musi go dalece przewyższać, a nawet być dla nas niewidzialny? Bóg potwierdza ten fakt ustami proroka Izajasza: „Kto zmierzył wody morskie swą garścią i piędzią wymierzył niebiosa? Kto zawarł całą ziemię w miarce? Kto zważył góry na wadze i pagórki na szalach? (...) Do kogóż to przyrównacie Boga i jaki obraz zastosujecie do Niego? Wiara w sprawy dotyczące Boga — w Jego obietnice, szczegóły spełnienia proroctw i tak dalej — ma pewną znamienną cechę: osobom nie znającym Boga może się wydawać, że fakty na pozór rozmijają się z wiarą prawdziwego chrześcijanina albo wręcz jej zaprzeczają. Dzieje się tak dlatego, że Bóg życzy sobie, by ludzie Mu wierzyli, jak syn wierzy dobremu ojcu, i żeby dawali dowody swej wiary, choćby nawet ze ściśle ludzkiego punktu widzenia to, co Bóg obiecał, wydawało się odległe albo i niemożliwe do spełnienia. Nie chce mieć za swych czcicieli takich osób, które muszą wszystko na własne oczy zobaczyć, ażeby uwierzyć. Mnie osobiście,DZIEŁO STWÓRCZE które mnie otacza-ugruntowuje mą WIARĘ że BÓG,ISTNIEJE.
-
DNIA 28 lutego 1993 roku ponad stu funkcjonariuszy organów ścigania wkroczyło do kompleksu budynków zamieszkanych przez kilkadziesiąt osób — mężczyzn, kobiety i dzieci. Szukali nielegalnie nabytej broni oraz człowieka podejrzanego o przestępstwo. Jednakże ku ich zaskoczeniu z wnętrza domów posypał się na nich grad pocisków. Odpowiedzieli więc ogniem. W owej potyczce zginęło dziesięć osób, a kilka zostało rannych. W ciągu następnych 50 dni zabudowania te były oblężone przez setki funkcjonariuszy uzbrojonych jak na małą wojnę. Impas zakończył się rozstrzygającym starciem, które pochłonęło 86 ofiar, w tym co najmniej 17 dzieci. Kim jednak był wróg? Uzbrojonym gangiem handlarzy narkotyków? Ugrupowaniem partyzanckim? Skądże znowu. Jak ci może wiadomo, „nieprzyjacielem” była grupa zagorzałych członków pewnej sekty. Wskutek ich tragedii mało znana społeczność z równin środkowego Teksasu znalazła się w centrum uwagi całego świata. Prasa, radio i telewizja podały mnóstwo relacji, analiz i komentarzy na temat niebezpieczeństw stwarzanych przez fanatyczne sekty. Przypominano też o dziejach innych sekt, których przywódcy doprowadzali do śmierci swych zwolenników: o morderstwach klanu Mansona w 1969 roku w Kalifornii, o masowym samobójstwie w roku 1978 w Jonestown na terytorium Gujany i o śmierci 32 członków koreańskiej sekty, której przywódczyni — Park Soon-ja — uknuła w 1987 roku morderstwo połączone z samobójstwem. Rzecz znamienna, większość tych ludzi uważała się za chrześcijan i utrzymywała, iż darzy szacunkiem Biblię. Nic dziwnego, że zuchwałe nadużywanie Biblii przez takie grupy wywołuje oburzenie u wielu osób uznających tę Księgę za Słowo Boże. W rezultacie w minionych latach założono setki organizacji mających na celu nadzorowanie sekt i ujawnianie ich niebezpiecznych praktyk. Znawcy tematu przepowiadają, iż bliskość nowego tysiąclecia może za kilka lat spowodować powstanie mnóstwa nowych sekt. W pewnym czasopiśmie podano, że zdaniem przeciwników sekt tysiące owych ugrupowań „czyha na okazję, by zawładnąć twym ciałem, zapanować nad twym umysłem i zdeprawować twą duszę. (...) Tylko niektóre są uzbrojone, ale większość jest uważana za niebezpieczne. Zwiodą cię i ograbią, dadzą ci ślub i zajmą się twoim pogrzebem”. Ale Co to jest sekta? Wiele ludzi swobodnie posługuje się wyrazem „sekta”, choć czasami nie w pełni rozumie jego znaczenie. Aby nie dopuścić do pomylenia pojęć, niektórzy teolodzy wolą unikać tego słowa. Słownik języka polskiego pod redakcją M. Szymczaka podaje, że sekta to „grupa religijna, która oderwała się od któregoś z wielkich kościołów panujących i przyjęła własne zasady organizacyjne”. Sformułowanie to w gruncie rzeczy obejmuje większość organizacji religijnych. Obecnie jednak słowa „sekta” używa się powszechnie w innym sensie. Ten sam słownik zawiera też drugą definicję owego terminu: „Grupa społeczna izolująca się od reszty społeczeństwa, mająca własną hierarchię wartości, zespół norm zachowania się, silnie akcentująca rolę przywódcy”. Właśnie w takim popularnym znaczeniu posłużono się tym określeniem w tygodniku Newsweek, gdzie wyjaśniono, że sekty „to na ogół małe, skrajne ugrupowania, których członkowie utożsamiają się z jednostką obdarzoną charyzmatem i do niej dostosowują swe cele życiowe”. Podobnie na łamach czasopisma Asiaweek napisano, iż „określenie to [sekta] nie jest precyzyjne, ale zazwyczaj wiąże się z nowymi poglądami religijnymi, koncentrującymi się na osobie charyzmatycznego przywódcy, który często obwołuje się wcieleniem Boga”. Sformułowania użyte w rezolucji przyjętej na setnym kongresie stanu Maryland również podkreślają ujemne zabarwienie słowa „sekta”. Jak czytamy, „sekta to ugrupowanie lub ruch, wyróżniające się przesadnym oddaniem jakiejś osobie albo idei i posługujące się nieetyczną perswazją i manipulacją w celu uzyskania poparcia dla zamierzeń przywódców”. Najwyraźniej więc pojęcie „sekta” kojarzy się przeważnie z grupami religijnymi o radykalnych poglądach i praktykach, kolidujących z ogólnie przyjętymi normami postępowania. Swoją działalność religijną prowadzą zazwyczaj potajemnie. Wiele takich ugrupowań tworzy wręcz odosobnione wspólnoty. Ich członkowie są najczęściej bezwarunkowo i wyłącznie oddani samozwańczemu przywódcy, który lubi się chełpić, jakoby został wybrany przez Boga lub wręcz posiadał boską naturę. Przywódcy sekt znani są z manipulowania swymi zwolennikami w celu zniewolenia ich umysłów. Czy zauważyłeś/aś, że tak właśnie postępuje sie w Twojej religi? Czy Wasze praktyki religijne są okryte tajemnicą? Czy naśladujesz w swej religi i wielbisz człowieczego przywódcę? Krótko mówiąc, jesli tak się dzieje-tz że Jesteś w SEKCIE.
-
hhhmmm..... gabula57 i jak by ci tu powiedzieć?! szkoły żadnej wyższej nie ukończyłam no ale jak by nie patrzeć,jednak ukończyłam studia na najwiekszej UCZELNI ŚWIATA. szczegóły na PW. pozdrawiam.
-
"gabula57" Piękny cytat z Pisma Św. jeśli mogę to i ja wykorzystam w tym temacie Pismo Święte i kilka bardzo ciekawych cytatów. W końcu w tym temacie poruszamy bardzo ciekawą myśl. Czyli..... Gdzie szukać odpowiedzi? Gdzie szukać odpowiedzi na pytanie, na czym naprawdę polega sens życia? A gdybyś odwiedził konstruktora pracującego nad nie znanym ci urządzeniem, to jak mógłbyś się dowiedzieć, do czego ono służy? Najlepiej byłoby zapytać samego konstruktora. Co wobec tego można powiedzieć o wspaniałych konstrukcjach dostrzegalnych wszędzie wokoło, na przykład w tworach ożywionych, nie wyłączając najmniejszej żywej komórki? Ba, nawet jeszcze drobniejsze elementy — cząsteczki i atomy w tej komórce — są cudownie zaprojektowane i uporządkowane. A o czym świadczy zdumiewająca budowa mózgu ludzkiego, Układ Słoneczny, nasza galaktyka zwana Drogą Mleczną, wreszcie cały wszechświat? Czy te zapierające dech w piersiach dzieła nie musiały mieć Konstruktora? On z pewnością mógłby nam powiedzieć, dlaczego je zaprojektował. Czy życie powstało przez przypadek? W dziele The Encyclopedia Americana wspomniano o „niebywałej złożoności i nadzwyczajnym zorganizowaniu istot żywych”, po czym podano: „Szczegółowe obserwacje wykazują, że kwiaty, owady czy ssaki odznaczają się wprost niewiarogodnie precyzyjną budową”. Astronom brytyjski sir Bernard Lovell tak napisał na temat składu chemicznego organizmów żywych: „Prawdopodobieństwo (...) przypadkowego zdarzenia, które by doprowadziło do powstania najmniejszej cząsteczki białka, jest niewyobrażalnie małe. (...) Właściwie równa się zeru”. Podobnie wypowiedział się astronom Fred Hoyle: „Cała ortodoksyjna biologia dalej opiera się na teorii o przypadkowym powstaniu życia. Jednakże w miarę jak biochemicy coraz lepiej poznają jego zdumiewającą złożoność, staje się oczywiste, iż prawdopodobieństwo pojawienia się życia przez ślepy traf jest tak niewielkie, że można je w ogóle pominąć. Życie nie mogło powstać przypadkowo”. Biologia molekularna, jedna z nowszych dziedzin nauki, zajmuje się badaniem organizmów żywych na poziomie genów, atomów i cząsteczek. Specjalista w tym zakresie, Michael Denton, następująco komentuje dotychczasowe odkrycia: „Najprostsze znane nam komórki są tak skomplikowane, że nie sposób przyjąć, iż nagle zostały poskładane w jedną całość dzięki jakiemuś dziwacznemu, wysoce nieprawdopodobnemu przypadkowi. (...) Głębokie zdumienie wzbudza jednak nie tylko ta złożoność organizmów żywych, ale też niewiarygodna pomysłowość widoczna w ich budowie”. „Właśnie na poziomie molekularnym (...) najdobitniej zaznacza się geniusz projektu biologicznego i doskonałość osiągniętych rezultatów”. Denton mówi dalej: „Bez względu na to, gdzie zajrzymy lub jak głęboko wnikniemy, znajdziemy elegancję i pomysłowość, które przewyższają absolutnie wszystko, zadając kłam teorii przypadku. Czy można uwierzyć, że przypadkowe procesy doprowadziły do powstania realnego bytu, którego najdrobniejsze elementy — białko funkcjonalne czy gen — swą złożonością przerastają nasze możliwości twórcze, bytu, który jest zupełnym przeciwieństwem przypadku i pod każdym względem przewyższa wszelkie wytwory inteligencji ludzkiej?” Denton twierdzi również: „Między żywą komórką a najwyżej zorganizowanym układem niebiologicznym, takim jak kryształ czy płatek śniegu, rozciąga się nieprawdopodobnie wielka, nieprzebyta przepaść”. A profesor fizyki Chet Raymo mówi: „Jestem oszołomiony (...) Każda cząsteczka wydaje się być w cudowny sposób przystosowana do swych zadań”. Jako specjalista w dziedzinie biologii molekularnej, Denton oświadcza na koniec, że „ci, którzy wciąż dogmatycznie utrzymują, iż ten nowy realny byt jest rezultatem czystego przypadku”, wierzą w mit. A darwinowską teorię o przypadkowym powstaniu żywych organizmów nazywa „wielkim mitem kosmogonicznym XX wieku”. Projekt musi mieć projektanta Koncepcja powstania życia z materii nieożywionej w następstwie przypadku, jakiegoś ślepego trafu jest tak mało prawdopodobna, że aż niemożliwa. Żaden z tych wspaniale zaprojektowanych organizmów ziemskich absolutnie nie mógł powstać przypadkowo, ponieważ wszystko, co jest zaprojektowane, ma projektanta. Czy znasz jakieś wyjątki? Nie ma ani jednego. A im bardziej skomplikowana konstrukcja, tym zdolniejszy musi być konstruktor. Zilustrujmy to w jeszcze inny sposób: Kiedy oglądamy obraz, uznajemy go za dowód istnienia malarza. Gdy czytamy książkę, zdajemy sobie sprawę, że ma swego autora. Spoglądając na dom, wiemy, że ktoś go zbudował. Kiedy widzimy światła drogowe, rozumiemy, iż jest jakiś organ ustawodawczy. Wspomniane rzeczy zostały przez kogoś wykonane w określonym celu. I chociaż nie wiemy wszystkiego o ich twórcach, nie wątpimy w istnienie tych ludzi. Podobnie o istnieniu Największego Projektanta może świadczyć uporządkowana i złożona budowa tworów ożywionych na ziemi. Wszystkie one noszą na sobie znamię jakiejś Najwyższej Inteligencji. To samo da się powiedzieć o budowie, uporządkowaniu i złożoności wszechświata z jego miliardami galaktyk, z których każda składa się z miliardów gwiazd. Ponadto wszystkimi ciałami niebieskimi rządzą precyzyjne prawa, dotyczące na przykład ruchu, ciepła, światła, dźwięku, elektromagnetyzmu bądź grawitacji. Czy to możliwe, żeby istniały prawa, a nie było prawodawcy? Specjalista w zakresie budowy rakiet dr Wernher von Braun oświadczył: „Prawa naturalne rządzące wszechświatem są tak precyzyjne, że bez większych trudności można zbudować statek kosmiczny, który poleci na Księżyc, i obliczyć czas jego lotu z dokładnością do ułamka sekundy. Ktoś musiał te prawa ustanowić”. To prawda, iż tego Największego Projektanta i Prawodawcy nie jesteśmy w stanie zobaczyć literalnymi oczyma. Ale czy wątpimy w istnienie przyciągania ziemskiego, pola magnetycznego, elektryczności czy fal radiowych tylko dlatego, że są dla nas niewidzialne? Nie, możemy bowiem obserwować skutki ich działania. Dlaczego więc mielibyśmy przeczyć istnieniu Najwyższego Projektanta i Prawodawcy jedynie dlatego, że Go nie widzimy, skoro możemy oglądać Jego imponujące dzieła? Profesor fizyki Paul Davies doszedł do wniosku, że człowiek nie powstał w wyniku zwykłego kaprysu losu. „Pojawiliśmy się tu w określonym celu” — stwierdził. A o kosmosie powiedział: „Praca naukowa coraz bardziej umacnia mnie w przekonaniu, iż fizyczny wszechświat jest zorganizowany z tak zdumiewającą pomysłowością, że nie można tego uznać za ślepy przypadek. Moim zdaniem musi istnieć jakieś głębsze wyjaśnienie”. A zatem istnieją wyraźne dowody, że wszechświat, ziemia i żyjące na niej organizmy nie mogły powstać przez zwykły przypadek. Wszystkie one dają nieme świadectwo o nadzwyczaj inteligentnym, potężnym Stwórcy. Co mówi Biblia Ten sam wniosek podaje Biblia, najstarsza księga ludzkości. Na przykład apostoł Paweł powiedział w Liście do Hebrajczyków: „Albowiem każdy dom jest przez kogoś budowany, lecz tym, który wszystko zbudował, jest Bóg” (Hebrajczyków 3:4). A w ostatniej księdze biblijnej, napisanej przez apostoła Jana, czytamy: „Godzien jesteś, Panie i Boże nasz, przyjąć chwałę i cześć, i moc, ponieważ Ty stworzyłeś wszystko, i z woli twojej zostało stworzone, i zaistniało” (Objawienie 4:11). Biblia wskazuje, że chociaż nie widzimy Boga, możemy poznać Jego cechy dzięki temu, co uczynił. Czytamy: „Od stworzenia świata niewidzialne (...) przymioty [stwórcy] — wiekuista Jego potęga oraz bóstwo — stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rzymian 1:20, Biblia Tysiąclecia). Pismo Święte informuje więc o przyczynie i skutku. Skutek — godne najgłębszego podziwu dzieło stwórcze — stanowi dowód istnienia inteligentnej, potężnej Przyczyny, to znaczy Boga. I możemy być wdzięczni, iż jest On niewidzialny, gdyż jako Stwórca całego wszechświata, niewątpliwie dysponuje tak wielką mocą, że ludzie z krwi i kości nie zdołaliby przeżyć, gdyby Go ujrzeli. Potwierdza to Biblia: „Nie może mnie człowiek oglądać i pozostać przy życiu” (2 Mojżeszowa 33:20). Koncepcja, że istnieje Wielki Projektant, Istota Najwyższa — Bóg — powinna mieć dla nas ogromne znaczenie. Jeżeli bowiem jesteśmy dziełem Stwórcy, to z pewnością zostaliśmy powołani do życia w określonym celu. A skoro tak, to mamy podstawę do oczekiwania lepszej przyszłości. W przeciwnym razie żylibyśmy i umierali bez żadnej nadziei. Dlatego koniecznie musimy poznać zamierzenie Boże względem nas. Będziemy wtedy mogli rozstrzygnąć, czy chcemy się do niego dostosować, czy też nie. Ponadto z Biblii wynika, że Stwórca jest życzliwym i niezwykle troskliwym Bogiem. Apostoł Piotr powiedział: „Jemu zależy na was” (1 Piotra 5:7, BT; zobacz też Jana 3:16 i 1 Jana 4:8, 16). Aby się przekonać, że Bóg bardzo się o nas troszczy, możemy na przykład rozważyć, jak cudownie stworzył nasze umysły i ciała. ‛Cudownie uczyniony’ Psalmista Dawid przyznał w Biblii: „Uczyniony jestem cudownie, w sposób napawający bojaźnią” (Psalm 139:14, New World Translation). Z pewnością nie są to czcze słowa, ponieważ mózg i ciało człowieka faktycznie zostały wspaniale zaprojektowane przez Największego Projektanta. Twój mózg jest o wiele bardziej złożony niż jakikolwiek komputer. The New Encyclopædia Britannica podaje: „Przekazywanie informacji przez system nerwowy jest bardziej skomplikowane niż w wypadku największej sieci telefonicznej; umiejętność rozwiązywania problemów przez mózg ludzki daleko przewyższa możliwości najsprawniejszych komputerów”. Chociaż mózg gromadzi setki milionów faktów i obrazów, nie jest on jedynie bankiem danych. Dzięki niemu możesz się nauczyć gwizdać, wypiekać chleb, mówić obcymi językami, posługiwać się komputerem albo prowadzić samolot. Umiesz sobie wyobrazić, jak spędzisz urlop albo jak smakuje jakiś dobry owoc. Potrafisz analizować i wytwarzać. Jesteś w stanie planować, odczuwać wdzięczność, kochać, myśleć o przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości. Ponieważ nie potrafimy skonstruować czegoś tak niezwykłego jak mózg, więc nie podlega dyskusji, że jego Twórca znacznie góruje mądrością i zdolnościami nad każdym człowiekiem. Jeśli chodzi o mózg, to naukowcy przyznają, że „ów wspaniale uformowany, uporządkowany i nieprawdopodobnie skomplikowany organ pełni swe funkcje w sposób dla nas niepojęty. (...) Niewykluczone, że ludzie nigdy nie rozwiążą wszystkich zagadek, które kryje w sobie mózg” (Scientific American). A profesor fizyki Chet Raymo oświadczył: „Prawdę mówiąc, wciąż nie wiemy dokładnie, jak mózg ludzki gromadzi informacje albo jak w dowolnej chwili przywołuje wspomnienia. (...) W mózgu człowieka znajduje się aż 100 miliardów komórek nerwowych. Każda utrzymuje łączność z tysiącami innych za pośrednictwem niezwykle rozgałęzionych układów synaps. Możliwości tych wzajemnych połączeń są doprawdy oszałamiające”. Twoje oczy odznaczają się większą precyzją i nastawnością niż jakakolwiek kamera filmowa — ściślej mówiąc, działają jak w pełni zautomatyzowane kamery, które same ustawiają ostrość i rejestrują kolorowy obraz. Twoje uszy wychwytują najprzeróżniejsze dźwięki, a przy tym umożliwiają zachowanie orientacji i równowagi. Twoje serce to pompa, której wydajność jest niedoścignionym ideałem dla najlepszych inżynierów. Równie zdumiewający jest twój nos, język, ręce, jak również układ krążenia i układ pokarmowy, żeby wymienić tylko niektóre części ciała. Dlatego też pewien inżynier, któremu zlecono zaprojektowanie i zbudowanie ogromnego komputera, argumentował: „Jeżeli mój komputer musiał mieć konstruktora, to o ileż bardziej potrzebował go ten złożony mechanizm fizyczno-chemiczno-biologiczny, jakim jest moje ciało, które z kolei stanowi zaledwie maleńką cząstkę niemal bezkresnego kosmosu”. Człowiek konstruuje samoloty, komputery, rowery i inne urządzenia w określonym celu, a wobec tego również Projektant mózgu i całego ciała ludzkiego nie stworzył nas bez przyczyny. I musi On przewyższać nas mądrością, gdyż nie potrafimy nawet skopiować Jego dzieł. Logiczny jest więc wniosek, że właśnie On najlepiej nam wyjaśni, w jakim celu stworzył ludzi, dlaczego umieścił nas na ziemi i dokąd zmierzamy. Kiedy uzyskamy odpowiedzi w tych kwestiach, będziemy wykorzystywać otrzymany od Boga cudowny mózg i ciało do realizowania celu, dla którego zostaliśmy stworzeni. Ale jak i gdzie,można znaleść wszelkie informacjie na ten temat napiszę w nastepnym poście.
-
Spałam na lekcjach Bez wątpienia spałam na lekcjach. Co prawda książki pamiętam wszystkie, zadania wciąż rozwiązuję z matematyki, wzory z fizyki też nieźle. Nawet z WF miałabym chyba nadal piątkę, chociaż czterdziestka mnie straszy. A jednak jestem pewna, że spałam na lekcjach. Nie pamiętam ludzi! No nie tak do końca. Pamiętam sporo, ale kiedy zalogowałam się na nasza-klasa.pl, okazało się, że na liście znajomych (szkolnych, bo przecież o to chodzi na tym portalu) pojawili się ludzie, których podejrzewałam o zupełnie inne okoliczności spotkania w życiu. Mało tego, ku mojemu przerażeniu niektórzy są młodsi ode mnie o dobre dwadzieścia lat. Czyżbym aż tyle razy „kiblowała”? Uspokoiłam się trochę, kiedy wśród moich znajomych pojawili się również starsi o dwadzieścia lat. Nazwiska jednak – choć znane i sympatyczne – nic wspólnego z moją klasą nie miały. Zdziwiona byłam o tyle, że z większością mam na co dzień kontakt telefoniczny, pocztą tradycyjną i elektroniczną, widujemy się osobiście i – jeśli pamięć mnie nie zawodzi – nigdy razem do szkoły nie chodziliśmy. Mam już takie przeświadczenie, że wszystko służy swojemu celowi. Portal nasza-klasa zapewne też. Czyli odnalezieniu dawnych znajomych ze szkoły. Nie mogłam dopasować jednego z drugim. To jednak nie koniec mojego zdziwienia. Niedługo potem zaczełam dostawać zaproszenia od ludzi których nijak nie kojarzyłam. Spotkani raz w życiu, niektórzy tylko dostali ode mnie wizytówkę firmy, z kimś tam pracowałam przez tydzień, z kimś byłam na imprezie. Już nie chodzi o to, że portal nie temu służy. Ale że ja ich nie pamiętam, a oni mnie wszyscy tak! Musiałam nieźle nabroić. Patrzę czasem na ich profile, mają po 300-400 znajomych. Trochę się podśmiewałam z tego kiedyś, a teraz patrzę na swój i jest już setka. Sami przyszli. Ja tylko klikam że akceptuję. Dziwię się, ale narzekać nie mogę. Pamiętają mnie, pewnie i lubią co niektórzy. Chociaż ostatnio pakowała mi się znajoma, która mnie porządnie zdenerwowała kiedyś. Nie kliknełam. Niech ma za swoje. Właściwie to ja nie muszę wszystkiego rozumieć. Pamiętać też nie muszę wszystkich ludzi, z którymi chodziłam do klasy. Może i kiblowałam. Kto tam wie? Moi znajomi pewnie wiedzą.
-
Czy życie ma sens? No to może jeszcze ja się wypowiem. Prędzej czy później niemal każdy zaczyna się zastanawiać nad sensem życia. Czyżby sprowadzał się on do ciężkiej pracy mającej na celu podwyższenie stopy życiowej i utrzymanie rodziny, by po jakichś 70-80 latach umrzeć i na zawsze pogrążyć się w niebycie? Tak właśnie myślał pewien młody człowiek, który oświadczył, że chodzi wyłącznie o to, by „żyć, wychować dzieci, zaznać szczęścia, a potem umrzeć”. Ale czy to prawda? I czy z chwilą śmierci rzeczywiście wszystko się kończy? Wiele ludzi zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie sądzi, że celem życia jest zdobycie majątku. W ich przekonaniu może on zapewnić szczęście i nadać sens naszemu istnieniu. Ale co powiedzieć o tych, którzy już są bogaci? Kanadyjski pisarz Harry Bruce zauważył: „Zastanawiająco dużo ludzi zamożnych twierdzi, że nie są szczęśliwi”. Następnie dodał: „Sondaże wykazują, iż Ameryka Północna zaraziła się straszliwym pesymizmem (...) Czy ktokolwiek znalazł szczęście? Jeśli tak, niech zdradzi, jak to zrobił”. Były prezydent USA Jimmy Carter oświadczył: „Odkryliśmy, że zdobywanie i użytkowanie różnych rzeczy nie zaspokaja naszej tęsknoty do posiadania jakiegoś celu. (...) Gromadzenie dóbr materialnych nie może wypełnić pustki w niepewnym i bezsensownym życiu”. A oto wypowiedź innego przywódcy politycznego: „Od wielu lat intensywnie poszukuję prawdy o sobie i swym życiu; mnóstwo osób, które znam, robi to samo. Coraz więcej ludzi pyta: Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?” Coraz trudniejsze warunki Obserwując pogarszające się warunki życia, niejeden powątpiewa w jego sens. Na całym świecie poważnie choruje albo cierpi wskutek niedożywienia ponad miliard osób. W samej Afryce co roku umiera z tego powodu jakieś 10 milionów dzieci. Na ziemi żyje już prawie sześć miliardów ludzi, a każdego roku przybywa ich przeszło 90 milionów, z czego ponad 90 procent mieszka w krajach rozwijających się. Ten nieustanny przyrost powoduje zwiększenie zapotrzebowania na żywność i mieszkania, a także sprzyja rozwojowi przemysłu, co pociąga za sobą dalsze zanieczyszczenie gleby, wody i powietrza. Raport zatytułowany World Military and Social Expenditures 1991 (Wydatki na cele wojskowe i socjalne w roku 1991) donosi: „Rokrocznie wycinamy lasy o powierzchni równej całemu obszarowi (...) [Wielkiej Brytanii]. Przy obecnym tempie (wyrębu) do roku 2000 wytrzebimy 65 procent wilgotnych lasów tropikalnych”. Jak podaje pewna agencja ONZ, na terenach tych stosunek drzew wyciętych do zasadzonych wynosi 10 do 1, w Afryce — przeszło 20 do 1. W rezultacie rozprzestrzeniają się rejony pustynne, a powierzchnia terenów użytkowych zmniejsza się co roku o obszar wielkości Belgii. Ponadto w XX wieku zginęło na wojnach cztery razy więcej ludzi niż w ciągu poprzednich czterystu lat. Wszędzie nasila się przestępczość, zwłaszcza z użyciem przemocy. Życie utrudniają też różne negatywne zjawiska, takie jak rozpad rodziny, narkomania, AIDS czy choroby przenoszone drogą płciową. Przywódcy światowi nie są w stanie znaleźć żadnego lekarstwa na liczne bolączki trapiące rodzinę ludzką. Nic więc dziwnego, że wielu pyta: Na czym polega sens życia? A co na to uczeni i przywódcy religijni? Czy w ciągu tylu stuleci zdołali znaleźć jakąś zadowalającą odpowiedź? Co mówią? Myśliciel konfucjański Tu Wei-Ming powiedział: „Właściwy sens życia znajdujemy w naszej zwykłej ludzkiej egzystencji”. Zgodnie z tym poglądem ludzie zawsze będą się rodzić, walczyć o przetrwanie i umierać. Perspektywa taka nie napawa optymizmem. A czy w ogóle jest prawdziwa? Elie Wiesel, który podczas drugiej wojny światowej przeżył koszmar hitlerowskich obozów zagłady, zauważył: „‚Po co tu jesteśmy?’ — oto najważniejsze pytanie, przed jakim staje człowiek. (...) Widziałem bezsensowną śmierć, a mimo to wierzę, że życie ma jakiś cel”. Wiesel nie potrafił jednak sprecyzować, na czym ten cel polega. Redaktor Vermont Royster oświadczył: „Od zarania dziejów zastanawiamy się nad sobą, (...) nad swym miejscem we wszechświecie, lecz nie posunęliśmy się zbytnio do przodu. Wciąż nie znamy odpowiedzi na pytania, kim jesteśmy, po co żyjemy i dokąd zmierzamy”. Ewolucjonista Stephen Jay Gould powiedział: „Być może pragnęlibyśmy znaleźć ‚wznioślejszą’ odpowiedź, ale takiej nie ma”. Dla wyznawców teorii ewolucji życie to walka o przetrwanie najlepiej przystosowanych, a jej końcem jest śmierć. Również ten pogląd nie daje żadnej nadziei. A czy chociaż jest prawdziwy? Zdaniem wielu przywódców religijnych sens życia polega na dobrym postępowaniu, dzięki temu bowiem po śmierci człowieka jego dusza będzie mogła pójść do nieba i przebywać tam wiecznie. Natomiast złych ludzi czekają wieczyste męki w piekle. W takim razie na ziemi dalej musiałyby panować tak samo niezadowalające warunki, jak w ciągu całych dziejów. Ale jeśli Bóg chciał, żeby ludzie żyli sobie w niebie niczym aniołowie, to dlaczego od razu ich takimi nie stworzył? Z wymienionymi powyżej poglądami nie mogą dojść do ładu nawet duchowni. Doktor W. R. Inge, były dziekan katedry świętego Pawła w Londynie, powiedział kiedyś: „Całe życie usiłowałem dociec sensu istnienia. Próbowałem zgłębić pojęcie wieczności, pojęcie zła oraz istotę natury ludzkiej — trzy sprawy, które zawsze miały dla mnie zasadnicze znaczenie. Niestety, nie rozstrzygnąłem żadnej”. Skutek Jaki wpływ wywiera na ludzi ta gmatwanina poglądów na sens życia, wyznawanych przez uczonych i przywódców religijnych? Wielu reaguje tak, jak pewien starszy mężczyzna, który powiedział: „Niemal całe życie zadawałem sobie pytanie, po co istnieję. Jeżeli nawet jest w tym jakiś cel, nic mnie to już nie obchodzi”. Sporo osób obserwujących różnorodność poglądów w poszczególnych religiach świata dochodzi do wniosku, że naprawdę nie ma znaczenia, w co się wierzy. Uważają, iż religia jest jedynie formą wytchnienia dla umysłu, czymś, co uspokaja, pokrzepia i w ten sposób pomaga radzić sobie z codziennymi problemami. Zdaniem innych religia to wyłącznie przesądy. Twierdzą, że wieki spekulacji teologicznych nie przyniosły odpowiedzi na pytanie o sens życia ani nie polepszyły losu szarego człowieka. I rzeczywiście historia dowodzi, iż religie tego świata często wręcz hamowały postęp ludzkości oraz były przyczyną nienawiści i wojen. Czy to jednak takie ważne, żeby poznać prawdziwy cel życia? Psychiatra Viktor Frankl odpowiada: „Namiętne poszukiwanie sensu życia jest głównym motywem działań człowieka. (...) Śmiem twierdzić, iż nic tak skutecznie nie pomaga w przetrwaniu nawet najgorszych warunków, jak świadomość, że się prowadzi sensowne życie”. Skoro ludzkie filozofie i religie nie wyjaśniają, na czym polega sens życia, to gdzie się z tym pytaniem zwrócić? Czy jest jakieś źródło wyższej mądrości, które może nam wyjawić prawdę? Chętnie odpowiem na te pytanie w następnym poście.
-
Na deser całej historii o polskim mesjanizmie i wzorowym moralnie społeczeństwie chrześcijańskim, kilka zdań o seksie i innych zjawiskach paranormalnych. Okazuje się bowiem, że powrót do ascezy nie wypalił, a cała etyka papieska w skali ogólnopolskiej to mit, wielki jak balon z nadmuchanej prezerwatywy (nic innego z prezerwatywą nie wolno robić). W roku 2006 z okazji rocznicy śmierci papieża, wykonano szereg badań, mających związek z życiem religijnym w kraju. 78% Polaków twierdzi, że kieruje się nauką papieża w życiu, a 72% podobno zna treść jego nauczania. (wynika stąd też, że 6% nie zna treści nauczania papieża, twierdząc, że kierują się tą treścią w życiu) (6). Jednocześnie 69% uważało, że używanie środków antykoncepcyjnych jest zasadniczo dobre, taki sam pogląd na życie w konkubinacie miało 56%, na prawo kobiet do przerywania ciąży 38%, na eutanazję 34%, na wyświęcanie kobiet na księży - 17%. (1) 31% Polaków wierzy, że po śmierci trafia się do nieba lub do piekła. 33% nie jest pewnych, co tak naprawdę dzieje się po śmierci. (4). Tylko 36% uważa moralność katolicką za słuszną. 40% uważa że homoseksualiści powinni mieć prawo do uprawiania seksu(9). Oficjalnie 100% papieży jest przeciwnego zdania. 67% uważa, że nauczanie papieża zmieniło ich życie (6). Obserwując zjazdy młodzieży, pielgrzymki, tłumy podczas wizyt papieskich, można odnieść wrażenie, że tak jest. Jednak ich cele życiowe nie mają nic wspólnego z religią i Bogiem. Poniżej tabela (3) CELE i DĄŻENIA POLAKÓW PRACA ------------------------------ 30% ODPOWIEDNIE WARÓNKI MATERIALNE ----------------------------25% WYKSZTAŁCENIE ---------------17% BUDOWA LUB KUPNO MIESZKANIA --------------16% POSIADANIE I WYCHOWANIE DZIECI ------------14% CZAS WOLNY ----------11% POMOC DZIECIOM ---------10% ZDROWIE ---------10% MODERNIZACJA DOMU/MIESZKANIA --------9% ZAŁOZENIE RODZINY -------8% SAMOCHÓD-POSIADANIE-ZAMIANA ------7% UDANE ŻYCIE OSOBISTE ----5% SZCZĘŚCIE RODZINNE ---3% WŁASNA DZIAŁALNOŚĆ GOSPODARCZA ---3% GOSPODARSTWO ROLNE --2% RELIGIA/WIARA -1% INNE CELE I DĄŻENIA --2% TRUDNO POWIEDZIEĆ -1% W grupie wiekowej 18-24 lata (trzon pokolenia JP2), jest najgorzej. Zero procent. Tylko 56% jest regularnie praktykujących, chociaż pokolenie JP2 to 90%, a kierujący się nauką papieża to 78%. Przy tym 96% podaje się za katolików (6). Totalna, monstrualna sprzeczność, niekonsekwencja i hipokryzja. Za to 57% modli się do papieża! Nie jest jeszcze oficjalnym świętym. To mnie zdziwiło, chociaż pewnie nie powinno. Papież zajął miejsce Boga. Na pytanie: „Co pana/i zdaniem jest najbardziej potrzebne, aby życie było udane?”, najwięcej odpowiedzi to: „zdrowie”, „pieniądze”, „rodzina”, „praca”. Na czternastym miejscu znalazła się religia. Jeden procent. (7) Co ciekawe, w innym badaniu (8) 77% spytanych twierdzi, że religia jest ważna lub bardzo ważna w ich życiu. Czyli mówiąc prościej: Na pytanie „czy religia jest ważna w twoim życiu”, Polak odpowie „tak” Na pytanie „co jest ważne w twoim życiu”, Polak będzie mówił o wszystkim oprócz religii. Podchwytliwy ten CBOS. O czym to świadczy? O tym, że ludzie oszukują samych siebie. Każdego oszustwa dokonuje się dla jakiejś korzyści. Pisałem o tym w części pierwszej i drugiej. Religia służy do podniesienia sobie komfortu, od religii się oczekuje a nie poświęca jej. A oto wskaźnik ilości rozwodów łącznie z rokiem śmierci papieża, w którym to Polacy zmienili się na lepsze (10): 2000 - 42770 2001 - 45308 2002 - 45414 2003 - 48632 2004 - 56332 2005 - 67578 Większość rozwodów orzekana jest z przyczyn nieuznawanych przez kościół katolicki. Religia katolicka i papież to tylko dobra konsumpcyjne, których używa się bez zobowiązań. Jeśli ktoś ma ochotę na pizzę, to bierze, zjada i zapomina. Jeśli ktoś ma ochotę na religię - bierze, zjada i zapomina. Materiału jest tyle, że można napisać książkę, a nie bloga. Udławił bym Was, pisząc wszystko, co odkopałem w statystykach. Skończę więc krótkim podsumowaniem tego, co znalazłem i opisałem albo nie. Obraz pokolenia JP2, to ludzie, którzy podają się za katolików, często nie chodzą do kościoła, czasem wierzą w reinkarnację, jednocześnie chcą iść do nieba, zaliczają się do uczniów JP2, najwyżej w życiu cenią zdrowie i pieniądze, nie są pewni, czy Bóg istnieje, ale na pewno będą zbawieni, popierają antykoncepcję i aborcję, kochają papieża i znają jego nauki, ale nie potrafią żadnej przytoczyć, kochają pokój, ale popierają wojnę, tolerują homoseksualistów, ale są przeciwni małżeństwom lesbijek, uprawiają seks pozamałżeński i cenią życie rodzinne, są za legalizacją narkotyków, nie widzą problemu w zdradzaniu małżonka, jeśli jest okazja oszukają urząd skarbowy, nienawidzą Żydów, choć kochają bliźnich, inni kochają Żydów, ale nie cierpią homoseksualistów, choć w sumie lesbijki są ok, ale to grzech. U papieża cenią najbardziej, że to Polak, że rozwalił komunę, że był dowcipny, jadał kremówki i taki w ogóle swój chłop. Mówił dużo mądrych rzeczy, których nikt nie pamięta i nie rozumie, ale brzmiało bardzo mądrze. Można przeżyć kilka godzin efektownej ekstazy religijnej a potem wrócić do swojego bałaganu. Chyba nie nauki szukano u papieża. Szukano idola, a papież skutecznie się na idola promował. Obie strony zadowolone. Tylko efekt marny. (1)sondaż TNS OBOP, marzec 2003 (2)badanie CBOS, kwiecień 2006 (3)badanie CBOS, kwiecień 2006 nr.69 (4)badanie CBOS, kwiecień 2006 nr.65 (5)sondaż TNS OBOP, luty 2003 (6)badanie CBOS, kwiecień 2006 nr.73 (7)badanie CBOS, maj 2006 nr.77 (8)badanie CBOS, maj 2006 nr.81 (9)badanie CBOS, lipiec 2005 nr. 3377 (10) dane głównego urzędu statystycznego
-
To ważne, żeby czuć się w porządku. Jednak równie ważne, jest żeby być w porządku. Można nie być a się czuć. Można - to mało powiedziane. Dożyliśmy czasów, kiedy jedynym kryterium bycia w porządku jest własne samopoczucie. Ludzie zdają się myśleć: 'skoro jest mi fajnie, to znaczy że wszystko jest ok.' Moralność, jako pojęcie umiera. Jasne, niektórzy powiedzą, że odpowiada im właśnie to. Ich sprawa, ale jeśli jednocześnie utożsamiają się z jakąś ideologią, a robią inaczej, to jest dwulicowość. Mało tego. Są sprawy, w których nie można traktować swoich upodobań jako ostatecznej miary przyzwoitości. Czasem po prostu własne zachcianki robią krzywdę innym. Miesiąc po śmierci papieża rozmawiałam ze znajomą. Była przekonana, że teraz ludzie zmienią się na lepsze. Spytałam, czemuż niby tak? 'Bo to wielkie wydarzenie i zmieni ludzi na lepsze'. Odpowiedziałam, że w historii Polski było już wiele takich wydarzeń i... nic. 'Ale nie aż takich wydarzeń! To największe wydarzenie w historii Polski'. Brakło mi chyba motywacji, żeby odwołać się do takich drobnych wypadków, jak przewrót ustrojowy w roku 1989, zakończenie II wojny światowej, odzyskanie niepodległości 25 lat wcześniej, tragedia rozbiorów, zdobycie Moskwy w 1610, Grunwald... To wszystko drobiazgi w porównaniu z tym, że dzień po śmierci papieża kibice przestali się prać na stadionach... na dwa dni. Nawet wybór żywego papieża nie był tak znaczący jak jego śmierć. Za życia wszyscy go uwielbiali, ale mało kto robił to, czego papież nauczał. Czekali aż umrze? Umarł więc i Polacy nareszcie dostali motywację, żeby się zmienić na lepsze, jak nigdy dotąd w historii. Pokolenie JP2 to więcej, niż pokolenie Solidarności, Młodej Polski, pozytywistów, oświecenia, które nie powstrzymało rozbiorów, kimże oni byli przy pokoleniu JP2? Zajrzałam więc na oficjalną stronę policji polskiej, żeby sprawdzić, czy faktycznie jest lepiej. Po pierwsze - jeśli efekt pokolenia JP2 jest naprawdę istotny - wzrost uczciwości powinien być wyraźny. Jak pisałam wcześniej, z tym pokoleniem identyfikuje się 90% Polaków. Jeśli 90% narodu zmienia się na lepsze, statystyki powinny pójść w dół radykalnie. Drobne wahania uwarunkowane zmianami nazewnictwa prawnego, zwiększoną wykrywalnością, emigracją i innymi zjawiskami niezwiązanymi z religią nie stanowią o istnieniu lub nieistnieniu jakiegoś pokolenia. Są to też zjawiska długofalowe, przesilenia następują w różnych momentach - niektóre w roku 2005, inne wcześniej, jeszcze inne później. Z biegiem czasu okazuje się, że przestępstwo gospodarcze opłaca się złodziejowi bardziej, niż kradzież z włamaniem. Stąd ilość tych pierwszych rośnie niezależnie od papieskiego kontekstu, a tych drugich - spada - również niezależnie od tego samego kontekstu. Warto za to zauważyć, że przez okres pontyfikatu JP2 przestępczość rosła w tym samym tempie, co ilość encyklik, pielgrzymek i listów duszpasterskich. Zasadniczo liczba przestępstw utrzymuje się przez ostatnie kilka lat na poziomie 1.300.000 - 1.500.000. Rok 2005 (śmierć papieża, gwałtowna 'zmiana ludzi na lepsze'), to typowy rok. Stwierdzonych 1.379.962 przestępstw. Przez dwa kolejne lata spadek łącznie o około 8%, czyli w sumie, jak na gigantyczne pokolenie ludzi, żadna rewelacja. Zwłaszcza, że zwiększyła się o około 6% wykrywalność, co działa hamująco. Do tego malejąca ilość przestępstw jest dziełem większej ilości ludzi - liczba podejrzanych wzrosła. 2004 - 578.059 2005 - 594.088 2006 - 587.959 Są to najwyższe liczby od roku 1990, pomimo emigracji, na którą załapali się zapewne nie tylko ludzie uczciwi. Obecnie w Polsce mieszka około 25 mln. ludzi w wieku 15-64 lata (młodsi i starsi rzadko są przestępcami). Ponad pół miliona z nich, to odnotowani jako podejrzani o dokonanie przestępstw. Mało? To nic, wiele wskazuje na to, że będzie więcej. Pokolenie JP2 wymarło w ciągu tygodnia. Ilość gwałtów utrzymuje się od kilkunastu lat na tym samym poziomie, rośnie za to bardzo wyraźnie ilość przestępstw drogowych. Pamiętajmy, że mówimy o ludziach wierzących, o sumieniu i o grzechu. Przestępstwo drogowe jest mniejszym przestępstwem w świetle prawa, ale jest tak samo grzechem, jak kradzież czy gwałt. W istotny sposób rośnie przestępczość komputerowa, systematycznie rośnie wskaźnik przemocy domowej i znęcania się nad rodziną. Liczba pobitych dzieci powiększa się regularnie, co najmniej o 1000 rocznie, liczba sprawców jest najwyższa w latach 2004, 2005 i 2006,2007. W tych samych latach zanotowano najwyższą liczbę interwencji domowych, grubo przekroczyła pół miliona rocznie. Tuż po wiekopomnej śmierci papieża. Rok 2004 to również rekodrowa liczba przestępstw pedofilii, masa przestępstw pod wpływem alkoholu, w przerażający sposób wygląda statystyka przestępstw popełnianych przez nieletnich (młodzież wypełniająca po brzegi imprezy papieskie - symbol epoki... ), przyjrzenie się przestępczości w szkołach może dobić. To oczywiście tylko te wypadki, które udało się ustalić i opisać. Ile jest niezgłoszonych i nieujętych w statystykach? Nie, nie piszcie, że wszyscy ci przestępcy to osobniki darzące papieża antypatią. Zresztą o tej niekaralnej części moralności owego pokolenia będzie następny wpis. Ale skoro stało się już, że symbolem pokolenia JP2 zostali chuligani na stadionach, pogodzeni, wniebowzięci, nawróceni, przepełnieni papieską nirwaną, pokojem i humanizmem godnym renesansowych artystów, na koniec statystyk policyjnych dwa słowa o burdach na stadionach: Liczba zbiorowych naruszeń prawa na meczach piłki nożnej: 2002 - 65 2003 - 51 2004 - 79 2005 - 78 2006 - 103 2007 -154 Kości zostały połamane, szaliki zostały rozwiązane, przybyłem, zobaczyłem, skopałem, kochamy JP2, nie lękajcie się, totus tuus. Nic nie zmieniło się na lepsze. Wiele zmieniło się na gorsze. Czym więc jest pokolenie JP2? To pokolenie ludzi, którzy czują się ok. Czują się... ale czy są?[fade][/fade]
-
Pokolenie JP2. Ludzie, którzy podobno kochali papieża i uważają go za wzór. Przypisują mu przydomek „wielki” i uważają, że miał istotny wpływ na politykę i moralność całego świata. Zwłaszcza na nich samych. Jaki więc był rzeczywisty wpływ papieża - Polaka na moralność świata? Nie jestem pewna, czy chodziło o moralność świata, czy o inne cele. Każdy polityk, w ogóle każda osoba publiczna musi dbać o swój wizerunek. Najprostszym sposobem jest tzw. populizm, czyli mówienie tego, co spodoba się wszystkim i wszędzie. W szczególnie wygodnej sytuacji są osoby, które nie są zobowiązane głoszonymi przez siebie hasłami. Dla przeciętnego polityka nawoływanie do pokoju jest pewnym zobowiązaniem, ponieważ ma on realny wpływ na to, czy pokój będzie, czy nie. Papież jako polityk bez konwencjonalnej armii i państwa narodowego, może nawoływać do czegokolwiek, nigdy nie jest to traktowane jako obietnica lub zagrożenie. Jest pokój - bo papież nawoływał. Nie ma pokoju - bo politycy popsuli. Nieopisanie wygodna sytuacja. Papieże mogą wygłaszać skrajnie utopijne hasła, jeśli jest im to potrzebne do zdobycia popularności. Nikt ich nie będzie z czegokolwiek rozliczał. Pozostaje tylko wrażenie - czysty marketing - że mamy do czynienia z człowiekiem nieskazitelnie szlachetnym. Nic więcej z tego nie wynika, ale image staje się niemal boski. Faktycznie, nie jest łatwo empirycznie sprawdzić skuteczność czyjejś modlitwy ani wpływ na ludzi. Jednak w pewien sposób można to zmierzyć. Jeśli faktycznie JP2 był autorytetem, to ktoś musiał go słuchać. Na tym polega bycie autorytetem. Uważa się go za osobę, która miała wielki wpływ na świat, był głową kościoła, liczącego miliard ludzi. Jeśli jego nawoływania o pokój znaczyły więcej, niż budowanie wizerunku, to powinien być jakiś efekt. Poniżej opisuję więc ten efekt. W okresie rządów Jana Pawła II w Watykanie, wybuchło 51 wojen i konfliktów zbrojnych, z czego co najmniej 20 w krajach, gdzie chrześcijanie stanowią istotny odsetek. Żaden z tych konfliktów nie zakończył się pod wpływem presji lub mediacji papieża. Nie można też tłumaczyć, że to Arabowie są winni, bo nie są katolikami i nie słuchają papieża. Wychodzimy z założenia, że dla Boga nie jest problemem poradzić sobie z Arabami, poza tym papież modlił się o pokój na całym świecie i cały świat namawiał do zaprzestania wojen. Należy się więc przyglądać jego skuteczności w takiej skali, do jakiej sam się przymierzał. Lista konfliktów zbrojnych na świecie w latach 1978 - 2005 Indonezja - nieprzerwana wojna domowa Gwatemala - wojna domowa przez cały okres Kolumbia - nieprzerwana wojna domowa z zaangażowaniem kleru katolickiego Erytrea - kilkakrotnie przez cały okres Angola - cały okres Afganistan 1978, 2001 Lesotho - 1979, 1998 interwencja wietnamska w Kambodży 1979 długotrwała wojna domowa w Nikaragui 1979 wojna iracko - irańska 1980 wojna libańska 1981 stan wojenny Polska 1981 Senegal (Casamance) 1982 wojna brytyjsko - argentyńska o Falklandy 1982 Sudan od 1983 permanentne wojny Sri Lanka 1983 interwencja amerykańska na Grenadzie 1983 wojna między Mali a Burkina Faso 1985 atak USA na Libię 1986 powstanie w Libanie 1987 Uganda 1987 Papua Nowa Gwinea wojna domowa 1988 panama 1989 Powstanie w Rumunii 1989 Liberia 1989 interwencja USA w Panamie 1989 Mozambik do lat 90. I wojna w zatoce perskiej 1990 wojna domowa w Somalii + interwencja USA 1990 Dżibuti 1991 Armenia - Azerbejdżan 1991 Sierra Leone 1991 wojna domowa w Jugosławii 1991 Gruzja 1992 Burundi 1993 Rwanda 1993 wojny w Serbii, Chorwacji i Bośni 1993 Jemen 1993 I wojna czeczeńska 1994 Kongo 1996 Nepal 1996 Etiopia 1998 Gwinea Bissau 1998 Demokratyczna Republika Konga 1998 II wojna czeczeńska 1999 konflikt o Kosowo 1999 II wojna w zatoce perskiej + militarna okupacja Iraku 2003 przewrót na Haiti 2004 Czad 2005 Zapewne nie jest to lista kompletna, opracowałem na podstawie dostępnych informacji, ale jeśli ktoś uważa, że coś pominąłem, proszę o info, będę wdzięczny. Jeszcze ciekawsze jest to, co działo się w Polsce - ojczyźnie papieża i to w okresie po roku 1989, czyli w czasie, kiedy Jan Paweł 2 był niepodważalnym autorytetem moralnym i każda ekipa rządząca identyfikowała się z jego nauczaniem, nie mówiąc już o społeczeństwie. Otóż Polska w tym okresie wysyłała żołnierzy w kilkanaście miejsc, z czego co najmniej sześć wypadków miało charakter specyficznie militarny. Po śmierci papieża, kiedy efekt pokolenia JP2 jest podobno szczególnie silny, dzieje się jeszcze ciekawiej. Ani jedna z tych interwencji nie była wojną obronną, mimo to papież nie wyraził sprzeciwu wobec udziału Polski w konfliktach zbrojnych. Taki sprzeciw byłby już zobowiązujący. Przestałby być hasłem marketingowym, musiałby wywołać reakcję innych polityków. To samo dotyczy zresztą wojen w innych częściach świata. Łatwo jest potępiać wojnę ogólnikowo, jako zjawisko, trudniej jest powiedzieć głośno i nazwać po imieniu, że Irak, Izrael, Syria czy USA dopuszcza się agresji i w imię Boga zażądać wycofania armii. Można się narazić... Ponieważ wiele misji polskiego wojska jest utajnionych (na przykład konwoje z dostawami sprzedanej broni oraz niektóre działania w ramach misji pokojowych), trudno ustalić, jak często ojczyzna papieża angażuje się w działania wojenne w stopniu wykluczającym moralność chrześcijańską. Nawet akcje jawnie militarne są objęte częściową tajemnicą. Wybrałem więc te, których charakter otwarcie kłócił się z nawoływaniem o pokój. 1997 Grom - interwencja w Sławonii 1998 Serbia - oficjalnie ochrona ambasadora OBWE - Grom, opinie o akcji są różne. 2001 Tajne operacje w Kosowie - Grom 2002 Grom w Afganistanie 2002 Działania w Iraku prowadzi Grom i według niektórych opinii Formoza, później także inne jednostki 2006 Afganistan - wysłanie kolejnych żołnierzy Zupełnie niezrozumiała jest działalność Jana Pawła II skierowana przeciw władzom i ustrojowi państw socjalistycznych. Do dziś wielu Polaków opowiada z dumą, że „nasz papież rozwalił komunę”. Tylko jak to się ma do jego nawoływań o pokój, zgodę i jedność? Przecież mówimy o działaniach wywrotowych. Z jednej strony podkreśla się wpływ papieża na działalność i determinację opozycji antykomunistycznej w Polsce, z drugiej zapomina się, że ta działalność doprowadziła do stanu wojennego. Robotnicy w stoczni mogli naiwnie liczyć na to, że rząd się ugnie i odda inicjatywę, ale papież? Jako świetnie wykształcony filozof, znawca historii i urzędująca głowa państwa nie powinien być zdziwiony, że próba wywołania przewrotu ustrojowego może wywołać stan wojny. Jeśli się mówi o pokoju, nie można równocześnie jątrzyć, bo jest to hipokryzja. Nie znamy rzeczywistego wpływu Jana Pawła II na załamanie się bloku wschodniego, wiele wskazuje na to, że jego rzeczywisty udział był raczej nikły. Jeśli jednak - jak sądzi wielu w Polsce - był to udział decydujący, to prowokator tych wydarzeń odpowiada jednocześnie za ich skutki - na przykład wojny domowe w Rumunii i Czeczenii. Nie jest moim celem rozstrzygać, czy upadek systemu socjalistycznego był dobry, czy zły, ani określać, czy to, co go zastąpiło jest dobre, czy złe. Nie dotykam nawet tego, że nauczanie Jezusa wykluczało ingerowanie w ustrój polityczny własnego państwa, nie mówiąc o obcych. To wszystko inne tematy. Zamierzałem pokazać tu dwie rzeczy: - Działania Jana Pawła II były sprzeczne z jego własnym nauczaniem. - Rzeczywisty wpływ jego nauk, jeśli w ogóle istniał, był i jest minimalny. Nie ukształtował żadnego pokolenia ludzi dojrzalszych moralnie. Jeśli ktoś modli się o pokój na świecie, a mimo to trwają wojny, oznacza to że Bóg nie wysłuchuje jego modlitw. Dlaczego nie wysłuchuje? Każdy może odpowiedzieć sobie sam. Pokolenie JP2 naturalnie jest zachwycone ciągłym nawoływaniem zmarłego papieża o pokój. Jednocześnie z ekstatycznym uwielbieniem dla frazesów i propagandy, prawie każdy nadal myśli swoje, tak jak myślał i robi, tak jak robił. Według badań firmy Pentor z 13 kwietnia 2005 roku 65 procent Polaków stanowczo zalicza siebie do pokolenia JP2 a kolejne 25 procent „raczej tak”. Łącznie 90 procent. Jednak poglądy tych ludzi są inne, niż hasła wygłaszane przez ich idola. W badaniu CBOS z marca 2005 26 procent Polaków uważa że nasi żołnierze powinni pozostać w Iraku (rok wcześniej 43 procent), poparcie dla tzw. misji stabilizacyjnej przez poprzedni rok oscylowało około 40 procent. Także 40 procent uważało w marcu 2005, że wojna prewencyjna jest działaniem usprawiedliwionym. Co prawda poparcie dla udziału Polski w wojnach spada, jednak ten spadek poparcia wiąże się głównie z pojawieniem się ofiar w ludziach, obawą przed odwetem, brakiem korzyści finansowych dla kraju i kompromitacją Amerykanów, którzy nie znaleźli broni chemicznej. Nie ma to żadnego związku z nawoływaniem papieża o pokój. Skąd o tym wiadomo? Stąd, że w kwietniu 2003 wojnę w Iraku popierało 32 procent Polaków (tuż po rozpoczęciu) a tuż po wygranej w maju 2003 popierających było 53 procent. Podobnie udział polskiego wojska w tej wojnie - kwiecień 24 procent poparcia, maj - 45 procent (badanie CBOS opublikowane w czerwcu 2003). Co ciekawe, tylko 24 procent uważało, że była to wojna sprawiedliwa. Sprzeciw wobec wojny bierze się więc głównie ze strachu, a nie z umiłowania pokoju. Warto przypomnieć, że czas tych badań, to czas życia i nauczania JP2. Wszystkie te cyfry wskazują, że duża lub bardzo duża część ludzi utożsamiających się z pokoleniem JP2 ma pozytywne zdanie o działaniach wojennych, choć popierają nawoływania o pokój. Albo - mówiąc jaśniej i dobitniej - uważają, że pokój jest pożądany, ale należy go osiągnąć pozabijaniem wrogów. Paranoja. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czym jest w potocznym rozumieniu pokolenie JP2. Powiadają, że można rozumieć to zjawisko w skali całego świata i że istnieje ono przez cały okres władzy Jana Pawła II w Watykanie. Inni mówią, że narodziło się w dniu śmierci papieża i dotyczy tylko Polski. Jednak żadna z tych definicji nie opisuje faktów. Pokolenie JP2, to pokolenie ludzi, którzy znaleźli sposób na oczyszczenie sumienia bez zmiany zachowań i poglądów. Są to ludzie, którzy nauczyli się podwójnej moralności, przywłaszczyli sobie papieża jako lek na kompleksy i używają go, kiedy jest im potrzebny. Bez zobowiązań.
-
22 Marca tego roku minęła rocznica śmierci niezwykłego człowieka. Największego, jaki dotąd zjawił się na Ziemi. Ilu z nas pomyślało o jego zasługach i życiu? W dniu pełni księżyca przypadającej według starożytnego kalendarza na połowę miesiąca nisan umarł Jezus. Pamiątkę jego śmierci obchodzili chrześcijanie co rok w tym dniu. Po jakimś czasie zapomnieli. Ilu z nas ma pojęcie o tej uroczystości? Ale kilka dni poźniej przypadła rocznica śmierci innego człowieka, który nie był większy od Jezusa. Podawał się za jego sługę, choć był politykiem zaangażowanym w obalenie ustroju kilku państw europejskich. Wygląda to tak, jakby Jezus był zwolennikiem wprowadzenia gospodarki rynkowej i rządów trzeciej RP. W rocznicę śmierci Jezusa ogromna większość ludzi nazywających siebie chrześcijanami wspominała życie i śmierć przywódcy państwa watykańskiego z powodu jego zasług politycznych i społecznych. Nie tylko takich zasług. Nieżyjący papież niewiele zrobił dla świata (a zwłaszcza w porównaniu z Jezusem), za to zrobił wiele dla samopoczucia Polaków. Urósł w tym kraju do pozycji bóstwa jeszcze za życia. Gdyby przyjrzeć się, ile mówi się o papieżu w porównaniu do czasu poświęcanego Bogu i innym osobom uważanym w katolicyzmie za święte, można dojść do wniosku, że papież zastąpił Boga w sercach ludzi. Ów zapomniany Jezus powiedział: „Gdzie skarb twój tam i serce twoje” oraz „z obfitości serca mówią usta”. Jak często cytuje się Jezusa a jak często Jana Pawła drugiego? Czemu więc taką wagę przywiązuje się do osoby papieża - Polaka? Powodem są w jakimś stopniu problemy z tożsamością Polaków. Polska jest krajem krytykantów, oskarżycieli, wzbudzanie poczucia winy i gorszości w innych jest przekazywane z pokolenia na pokolenie w tym nieszczęsnym narodzie, w którym pustka i degrengolada szlachecka nie zostawiły miejsca do rozwoju innym warstwom, a same zostały zadeptane przez zaborców. To co pozostało zaorały dwie wojny światowe, rzeź elit, socjalistyczna polityka podcinania inwencji i zwracania jej przeciwko sobie. Kto potrafi czuć się w porządku bez poniżania innych, stałej walki o bycie lepszym i narkotycznych niemal metod budowania fałszywej, bezproblemowej rzeczywistości? Jak przestać czuć się gorszym? Jest sposób. Fanatyczna wiara w idoli narodowych. Dzięki nim wszyscy jesteśmy „lepsi” od tych groźnych i tajemniczych INNYCH. To dziwny rodzaj religii, jakiś chory zestaw kompleksów, kultu jednostki i nacjonalizmu. O śmierci Jezusa nikt nie pamięta, Jezus nie był Polakiem i nie „rozwalił komuny”. Nie można postawić go obok Regana czy Gorbaczowa i powiedzieć „nasi górą”. Ilu z tych ludzi poważnie traktuje własnego papieża lub choćby pamięć o nim? Jest im potrzebny jak rzecz codziennego użytku. Potrzebny, żeby się lepiej poczuć, żeby brać, a nie dawać, żeby skorzystać bez zobowiązań. Oczyścić sumienie, dowartościować się, odłożyć do następnego razu. Według znanej teorii psychologa A. Maslowa, człowiek ma pewną kolejność potrzeb. Zaspokojenie jednej powoduje przypomnienie sobie o innej. Człowiek, który się dusi, niekoniecznie czuje dotkliwy głód, nawet, jeśli ma pusty żołądek. Podzielił tą kolejność na pięć poziomów, od fizjologii do samorealizacji. Jeśli religia ma być tylko jedną z tych potrzeb na trzecim, czy piątym poziomie, to staje się narzędziem, ludzie używają jej dla siebie, biorą sobie coś, co uważają za Boga lub jego substytut, używają, odkładają, przechodzą do kolejnej aktualnej potrzeby. Są głodni - idą do restauracji albo do kuchni. Są śpiący - idą spać. Mają pełny pęcherz - idą do ubikacji. Są znudzeni - idą na imprezę. Są przygnębieni, lub coś się nie układa - idą do kościoła, na pielgrzymkę, na spotkanie z papieżem, „podpinają się” pod pokolenie JPII. Potrzeba załatwiona znika, przychodzi kolejna. Na spacer, albo do ubikacji. Bóg ma teraz czekać na swoje miejsce w cyklu. To jest właśnie pokolenie JPII. W kolejnych wpisach mogę dorzucić kilka konkretów i przyjrzę mu się w cyfrach.