Błądząc myślami na kolejnym zleceniu, zaczęłam się zastanawiać, do czego my, opiekunowie, jesteśmy tak na prawdę potrzebni. Jako tania siła robocza, to bardziej niż pewne. Wynika to zapewne z naszych cech narodowych, takich jak solidność, pracowitość, ale nie tylko. (Pomijając kwestię sytuacji gospodarczej w kraju). Jako naród, wyrobiliśmy w sobie pewnego rodzaju bardzo specyficzną odporność psychiczną. Oczywiście, nie wszyscy. Ale właśnie ona pomaga nam w trudach codziennej pracy, jaką jest docieranie do drugiego człowieka, kiedy on już nie ma chęci sam do siebie dotrzeć. Docieranie w praktycznym tego słowa znaczeniu, jak i metafizycznie rzecz ujmując. Będąc czasem jedynym, który trwa, kiedy inni już dawno tylko wykonują swoje „obowiązki” córki, wnuka, syna.
Może moje „szczęście” w zawodzie, ale pomimo młodego wieku, trafiałam na same ciężkie zlecenia. Może moje „szczęście” w zawodzie po raz drugi, ale dotarłam do niego, co bardzo niespecyficzne w Polsce, podążając drogą ścieżki naukowej. Może moje „szczęście” w zawodzie po raz trzeci, ale nauka ma to do siebie, że działa metodą obserwacji. Przysłowiowe „szkiełko i oko” pozwalają mi stwierdzić, że choć pogardzani przez społeczeństwo, mając na myśli społeczne uplasowanie rangi tego zawodu, robimy większą robotę, niż nam się wydaje. Chociażby ze względów epidemiologicznych. Mając w głowie, hipotetyczny, ale jednak możliwy algorytm rozprzestrzeniania się epidemii jakiegoś odprzetrwalnikowego ciężkiego zapalenia płuc, na przykład, widzę więcej niż sens w tym naszym podcieraniu nosów, szorowaniu lodówek, wietrzeniu pomieszczeń, czy wymyślaniu miliona i dwóch sposobów, jak namówić kogoś na umycie zębów, czy zmianę ubrania, na czyste. (Bagatelizując tymi słowami od strony technicznej kwestie).
Te ciężkie diengi, które za nasze usługi płacą, uważam, że przeliczane są na brak strachu, w zbliżeniu się do drugiego człowieka. Więcej. Za immanentny brak widzenia sensu w nie zrobieniu czegoś, co dla drugiego dobre.
Czy zawsze się to podoba zleceniodawcy, a mam tu na myśli rodzinę? I w tym miejscu kolejna cecha naszego polskiego charakteru, która uważam, jest podstawowa, oraz niezbędna, aby być dobrym w zawodzie. „Mieć wy*ebane”. Profesjonalizm w byciu człowiekiem. Profesjonalizm w byciu sobą. Profesjonalizm w poczuciu własnej wartości. Połączenie powyższych daje wynik w postaci dystansu, który niezbędny jest, aby nie dać się wciągnąć w wir emocjonalnych relacji. Bardzo często za relacjami tymi stoją pieniądze. I tu chyba moje największe szczęście w zawodzie, ponieważ nie musiałam nigdy obserwować sytuacji, w której czyhane jest na spadek. A nie, przepraszam, byłam, ale na szczęście, firma wymiksowała mnie szybciutko ze zlecenia. Jaka to firma? Aterima Med.
Ile nasze usługi są na prawdę warte? Nie wiem, w odróżnieniu od większości parających się tym zawodem, nie robię tego dla pieniędzy. Mam swój cel naukowy.
Tylko i wyłącznie „czucie i wiara” względem chyba samej siebie, pozwalają mi po prostu akceptować wysokość przelewu, jaki trafia do mnie na konto. Nagrodą dla mnie są często nie rozumiane, a nawet częściej niż nie rozumiane dla większości populacji wyniki obserwacji. W ramach nagrody pocieszenia mam z tyłu głowy świadomość, że jak coś zaboli, wizytę u lekarza mam na drugi dzień, że sztab profesjonalistów wisi na słuchawkach, aby zorganizować bezpieczną (często wyczerpującą bardziej niż zlecenie) podróż, a drugi sztab profesjonalistów kładzie hybrydy na wyczerpane od klepania w klawiatury paznokcie Pań obsługujących nasze papiery, komunikację ze zleceniodawcą, oraz pośrednikiem. W tej jednej wielkiej niewiadomej, którą sama sobie zorganizowałam, właśnie to lubię najbardziej. Brak stabilizacji dnia codziennego. W końcu, dimenz ma swoje własne pomysły, jak nam poukładać godziny, dni, tygodnie. Lubię też to, że nigdy nie wiem, gdzie jadę. Nauczyłam się żyć bez wygód, nauczyłam się je doceniać, ale do nich nie przywiązywać. Tak, jak i nauczyłam się nie przywiązywać do ludzi. Nie wiem chociażby, ile dane mi będzie jeszcze z kimś na tej ziemi przebywać.
Jedyne co wiem to to, że naturą naszego zawodu, to być lekkim jak piórko. Przynosić podmuch świeżości w często zmęczone, sztywne, skostniałe struktury rodzinne. Dać się przenosić z miejsca na miejsce sytuacji, potrzebie, być lekkim jak cień podążający za kimś, kto „nie wie kim jest, gdzie jest, dokąd idzie”.
W podziękowaniu dla wszystkich aktywnych kiedyś, dzisiaj, w przyszłości uczestników forum, których więcej niż cenne informacje tylko i wyłącznie utwierdziły mnie w prawdziwości powyższych słów.
Łączywszy się w bólu z wszystkimi, którzy zarywają właśnie noc, piosenka na przetrwanie wszystkich powodów, dla których, oraz przez które to robią.
https://www.youtube.com/watch?v=UymAoyAT_bI