Może nie jestem taka różana specjalistka jak @Heidi ale też w temacie róży napiszę. Otóż zapragnęłam posiadać nalewkę różaną i syrop różany. W celach pozyskania materiału do produkcji tychże produktów, udaliśmy się na zadupie straszliwe, z dala od siedzib ludzkich i zanieczyszczeń cywilizacyjnych, coby produkt najwyższej jakości zdobyć. No i zdobyliśmy. Mnóstwo materiału. I mnóstwo pracy, dla mnie oczywiście, jako że małżonek, poza zbieraniem, przy dalszej pracy już nie uczestniczył Tak więc, jak napisałam w poście powyżej jestem potwornie leniwa i zrobiłam oba wymarzone produkty w trybie superekspresowym, a trzeci produkt uboczny, czyli marmoladkę w dniu następnym. Nie jestem tak poukładana jak @Heidi więc nie napiszę ile gramów, czy dekagramów spożytkowałam do produkcji nalewki i syropu. Po prostu zawartość obu koszy ( odsypałam dwie garście) po sprawdzeniu czystości i wyeliminowaniu hipotetycznego białka zwierzęcego wrzuciłam do gara olbrzymiego, dolałam ciut, ciut (jakiś litr lub dwa) wody i na maciupeńkim ogienku gar z zawartością nastawiłam. I tak sobie pyrkotało czas jakiś. Możliwe, że jakiś film w tak zwanym międzyczasie obejrzałam. I stwierdziłam, że już wystarczy tego pyrkotania. Zlałam zawartość przez durszlak do innego gara. Do przecedzonego baaaaardzo gęstego syropu dolałam jeszcze trochę wody i dosypałam cukru. Ile? Nie wiem, ale szacuję ze pewnie z 1,5 kg. Zagotowałam, ale nie na wielkim ogniu aby szumu nie było i podzieliłam na dwie nierówne części. Pierwszą część, tę mniejszą wlałam do słoja, tak mniej więcej 3 litrowego, celem ostygnięcia i zabrałam się za drugą część która sobie nadal pyrkotała. Buteleczki pieczołowicie zbierane postawiłam na blacie w bliskości gara, nabierałam syropku, nalewałam, zakręcałam i stawiałam do góry dnem. W tak zwanym międzyczasie pierwsza część zdążyła ostygnąć, tak więc dodałam do słoja 0,75 litra zwykłej wódki i 0,5 litra spirytku. Małżonek ocknąwszy się z letargu przyszedł ku pomocy, czyli degustacji mocy nastawu Nawet dla niego było ciut mocne, dodaliśmy wcześniej przegotowaną i ostudzoną wodę z cukrem. I tym sposobem otrzymaliśmy 3 litry przecudnego, zarówno barwą, smakiem jak i aromatem napoju. I nie czekaliśmy ani miesiąca, ani roku, ani nawet dwóch lat, gdyż gości mieliśmy parę dni po produkcji i wszyscy orzekli, że czekanie na nalewkę to bzdura! A następnego dnia płatki róży, które oddały kolor syropkowi, doprawiłam odsypanymi wcześniej świeżymi płatkami, zblendowałam, dodałam cukru, pogotowałam niedługo i na ciepło wpakowałam do słoiczków. I nic się nie zmarnowało! Koniec bajki